
"Nie giń dziś, byś mógł zginąć jutro."
Książka
czerpie dużo z Pisma Świętego, jednak wydarzenia w nim zawarte są opisane w
zupełnie inny sposób. Można wręcz powiedzieć, że biblijna opowieść o początku
świata i człowieka została obrócona o sto osiemdziesiąt stopni i napisana od
nowa. Co prawda część katolików mogłaby się w tym momencie oburzyć, jednak ja
jestem pełna podziwu za wymyślanie czegoś takiego. Początkowo bowiem myślałam,
że będzie to lekkie biblijne science ficktion z zombiakami, ale powieść
przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Czytało się ją z zapartym tchem,
pragnąć jak najszybciej przez nią przebrnąć, by dowiedzieć się, jak zakończyły
się losy jej bohaterów. Została bowiem napisana lekkim piórem, akcja w niej zawarta
jest naprawdę porywająca i pełna niespodzianek.
Mimo że akcja
toczy się 170 000 lat przed naszą erą, występuje w niej wysoko
zaawansowana technologia, umożliwiająca podróże międzygalaktyczne an’harielom.
Książka trochę przypomina Gwiezdne Wojny, a raczej utrzymana jest właśnie w
takim klimacie. Jednocześnie jednak ludzkość rozwija się stopniowo, powoli.
Dopiero uczy się pielęgnować ziemie i hodować zwierzęta. W ten sposób autor
przedstawił nam dwie równoległe do siebie płaszczyzny – ludzką i niemal boską. Obie
tworzą całość świata przedstawionego, ale nie koligują ze sobą, co jest
naprawdę bardzo ciekawe.
„–
Jam jest Chaos, ojciec nieładu. Mym przeznaczeniem jest burzyć reguły
ustanowione w świecie stworzonym przez mego Brata.”
Występowanie w
powieści zaawansowanej technologii pociąga za sobą konieczność stosowania
skomplikowanych, naukowych nazw. Również autor „Kronik” ich nie unika, jednak
używa je w taki sposób, że są one całkowicie zrozumiałe dla zwykłego
czytelnika, który raczej spał na lekcjach fizyki aniżeli słuchał nauk
profesora. Nie miałam żadnego problemu, by zrozumieć, co mają na myśli bohaterowie,
mówiąc o fotonach czy ich wykorzystywaniu do nawiązywania sygnału pomiędzy
statkami kosmicznymi. Dodatkowo wszystko to brzmiało logicznie, jakby naprawdę
było możliwe.
Jedyne, co
bardzo mnie denerwowało w całej powieści, to używanie skomplikowanych nazw
własnych, w których można się pogubić. Zresztą były one całkowicie zbyteczne,
bo sam autor używał ich rzadziej niż ich tłumaczeń. Wprowadzały one jedynie
nieco niepotrzebnego zamętu, a na dodatek pewnie większość nawet nie
potrafiłaby ich wymówić.
Książka
zdecydowanie warta jest przeczytania, bo łączy w sobie coś z opowieści o
międzygalaktycznych walkach i podróżach z odwieczną walką dobra ze złem. Całość
doprawiona jest elementami biblijnymi, które dodają jej smaczku. Artur
Danilczuk naprawdę wykazał się olbrzymią pomysłowością i należy mu się za to
ogromny szacunek.
Sara
Chrzanowska
Aż muszę zobaczyć tę książkę.
OdpowiedzUsuńPolecam!
Usuń