Książka, niepozornych rozmiarów, przedstawia kawał powieści
przedstawiony w ciekawy sposób, rzekłabym legendarny, tak jak to dziadek
opowiadał zaciekawionym wnukom historie z zamierzchłych czasów. Autorka zaprasza
do poznania historii ziem podbeskidzkich, które kultywują historię oraz
tradycję, którą około 1250 roku przynieśli osadnicy z ziem flamandzkich. Ale skąd oni się tam wzięli? Skąd nazwa
Wilamowice, gdy główny bohater zwie się Martin Leterme? I co ma do tego diament
templariusza?
Wbrew mojemu założeniu po przeczytaniu przesłania od autorki
znajdującego się na tylnej okładce akcja książki rozpoczyna się w Egipcie. To
tam właśnie młody brat należący do Zakonu Templariuszy Martin Leterme toczy
dzielne boje przy boku swojego mistrza Wilhelma de Sonnac, walcząc z poganami i
nawracając ich podczas Wypraw Krzyżowych. Martin nie był szlachcicem, lecz jego
atuty: bystrość umysłu, mądrość oraz
lojalność sprawiła, że mistrz liczył się z jego zdaniem, a w bitwie traktował
go na równi sobie. Leterme w ukochanej Flamandii pozostawił żonę Bibian i córkę
Annę z nadzieją, że po odsłużeniu wróci z bogactwami i będzie mógł wieść spokojne
życie. Niestety, mistrz umiera podczas walki, a droga do domu naszego bohatera
będzie pełna zmiennych sytuacji, niekoniecznie wyglądających na takie, co mają
się dobrze skończyć.
Zmierzy się z chorobą, porwaniem, ucieczką przed poganami,
trudnościami z przedostaniem się na statek powrotny oraz z tajemnicami
templariuszy, a to wszystko tylko po co, żeby wrócić do domu. Nie zawiedzie go
dobre serce, które pochyla się nad chorym i porzuconym Al-Asfatem – mameluskim
żołnierzem, który miał przenieść „zarazę” do obozu wroga. Martin zaopiekował
się człowiekiem, ponad podziałami na kraj i religię, zyskując w nim
przyjaciela, który będzie towarzyszył mu do końca podróży. Ten odwdzięczy się nie tylko zaufaniem czy
uratowaniem życia, ale również wiedzą medyczną, która przyda się nie jednemu
templariuszowi.
![]() |
fot. Marcin Mondorowicz |
Na swojej drodze napotka również polskiego templariusza – rycerza Leszka z rodziny Popielów herbu Sulima, który okazuje się ich sprzymierzeńcem w Egipcie i wspomoże ucieczkę z Afryki do Europy. Opowieści tegoż brata znad Wisły sprawią, że po powrocie na rodzinną ziemię, gdy pojawia się potrzeba osiedlenia się w nowym, bezpieczniejszym miejscu Martin pakuje całą rodzinę na wóz i swoje kroki kieruje na wschód od Flamandii.
„Zawędrujesz daleko i zaprowadzisz swoich bliskich do
pięknej krainy. Czeka cię jednak jeszcze bieda i wiele strapień, ale odwaga i
mądrość pomogą ci to przezwyciężyć, bo twoje serce jest wielkie i twoja wiara jest mocna, a nadzieja,
która cię nigdy nie opuszcza, pozwoli ci znaleźć w życiu szczęście.”
Autorka nie zapomina o tych, których główny bohater
pozostawił w domu. Wspomina o tym, jak Bibian buduje dom, prowadzi
gospodarstwo, wychowuje małą Annę oraz czeka na męża, choć wielu słysząc o
pogromie wojsk w Egipcie przypięło jej łatkę wdowy. Przygarniają samotną
kobietę, która później okazuje się jej matką, a tej również życie nie oszczędziło. Czas płynął im na
oczekiwaniu na powrót templariusza oraz radzeniu sobie z zawiścią ludzką.
Owa historia ukazuje, że nie zależnie od sytuacji w jakiej
się znajdujemy nie powinniśmy przestać szanować innego człowieka, ale również i
zaufać Bożej Opatrzności na wzór templariusza Martina. Miłość, przyjaźń i wiara
w ludzi są podstawą, nie zależnie od statusu materialnego, który szybko może
się zmienić. Na tego, kto ma czyste serce i intencje czeka dobro, mimo, że sytuacja chwilowo wcale
tak nie wygląda. I czasem mowa zarówno o bogactwach ducha jak i szlachetnych kamieniach, które pojawiają się w chwilach i
miejscach najmniej oczywistych.
„Moim herbem będzie oko Opatrzności Bożej, nad nim korona, a
trzymać je będą lwy – jedno po prawej, a drugi po lewej stronie, aby mój herb
wyrażał, ile dla mnie znaczy Bóg.”
Z mojej opinii wspomnę tyle, że spodobała mi się książka.
Wybierając tytuł spodziewałam się grubej książki, z jakimi spotykam się przy
historycznych treściach, a tu, ku mojemu zaskoczeniu 150 stron, które
przyjemnie czytało się podczas popołudniowej kawy. Jednak książka rozczarowała
mnie tym, że wprowadziła mnie lekko w błąd. Oczekiwałam opowieści o tradycji i historii
Wilamowic, tymczasem cała książka kończy się w momencie osiedlenia się drużyny
Martina i stworzenia osady. Natomiast przekaz książki trafił do mnie i do
samego końca zaskakiwała
nieprzewidywalność sytuacji, a sielankowa atmosfera tejże książki sugerował,
że wszystko się dobrze skończy. Jak to bywa w legendach.
Dziękuję za możliwość przeczytania książki wydawnictwu Poligraf

Moja ocena 6/10
Emilia Pieńko
Raczej nie dla mnie. Polecę mojemu wujkowi, powinna mu się spodobać.
OdpowiedzUsuń