
Czarek budzi się i dostrzega wiele dziwnych rzeczy: jest w samych bokserkach, przed nim widnieje wielki, dziwny, świecący przedmiot, a nad ludzkimi głowami pojawiają się dymki jak w komikach. Nikt jednak nie zwraca na niego uwagi, do czasu aż spotyka Wilhelma, od którego dowiaduje się, że trafił do roku tysiąc sto piątego, a świat wygląda zupełnie inaczej niż osiemdziesiąt osiem lat wcześniej. Dzień trwa teraz dwadzieścia jeden godzin, tydzień liczy osiem dni, ludzie poświęcają większość czasu na pracę, nie muszą spać i żyją jedną trzecią życia dłużej. Czarek musi dowiedzieć się jednak, jakim cudem trafił do przyszłości oraz postarać się odnaleźć w nowym, nieznanym świecie. Jego celem stanie się powrót do jego czasów, ale czy przypadkiem nie naroi zamieszania w dziejach świata i nie zmieni jego losów?
"– Nawet anioły zasłużyły na śmierć – odpowiadam z przekonaniem.
[…]
– Warto umierać tylko wtedy, gdy umiera się za coś, co się kocha – zdefiniował."
Opis z tyłu książki jest bardzo intrygujący. Obiecuje nam ciekawą historię o tym, do czego może dojść w przyszłości ludzkość i jakie zagrożenia na nią czyhają. Muszę przyznać, że ostatnio bardzo interesują mnie pozycje z takim tematem i dlatego chętnie sięgnęłam po tę powieść. Jednak kiedy zaczęłam ją czytać, wiedziałam, że nie zapałam do niej miłością.
Znacie to uczucie, kiedy zaczynacie poznawać jakąś książkę i już w połowie zastanawiacie się o czym właściwie jest i macie totalny mętlik w głowie? Ja tak właśnie miałam przy „Ludziach z cukru”.
Często zachodziłam w głowę, co też autor miał na myśli oraz o co właściwie chodzi w jakiejś scenie czy sytuacji. Musiałam domyślać się, dlaczego ktoś uważa tak, a nie inaczej albo zachowuje się w ten czy inny sposób, bo nie było to wyjaśnione w powieści.
Za to bohaterowie nie mieli żadnego problemu ze zrozumieniem tego, co się dzieje. Wydawali się wręcz czytać sobie w myślach. Główna postać zdążyła powiedzieć dwa słowa, a ktoś inny od razu pojmował sens wypowiedzi i dopowiadał resztę. To prowadziło do tego, że siedziałam i głowiłam się, o czym właściwie rozmawiają, a następnie czytałam dalej nie poznawszy odpowiedzi.
„Sami sobie odbieramy szczęście. Przez to cholerne tempo życia, ciągłe bez wytchnienia, i przez to, że chcemy być lepsi, sławniejsi, mieć więcej pieniędzy. Jest w tym świecie.”
Sama kreacja bohaterów również pozostawia bardzo wiele do życzenia. Postacie w książce są irytujące i nierealne. Zachowują się irracjonalnie, miotają się i same nie wiedzą, co robią. Ba, one nawet zdają sobie z tego sprawę! Ciągle widzimy, jak same o sobie mówią, że zachowują się dziwacznie albo nazywają się „dziwnymi”. Jaki jest tego sens?
Ponadto mam wrażenie, że autor całkowicie zignorował anatomię i fizjologię człowieka. To prowadzi do absurdalnych sytuacji (mini spoiler!) takich jak ta, w której główny bohater otwiera sobie klatkę piersiową nożem i wyciąga coś z serca. Po co komu mostek i żebra? Na dodatek przez większość czasu bohater ignoruje ból i jest w stanie racjonalnie myśleć, a gdy już traci przytomność i na chwilę ją później odzyskuje, zaczyna analizować uśmiech lekarki i próbować się trzymać, by jej nie martwić.
„Ludzie z cukru” to książka, która naprawdę mogła być ciekawa. Autor miał dobry pomysł, ale gdzieś po drodze go zgubił, a wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Zdecydowanie nie polecam tej pozycji, bo sama się przy niej umęczyłam.
Ocena: 3/10
Za możliwość przeczytania dziękuję bardzo Wydawnictwo NovaeRes.
Sara Chrzanowska
Opis fabuły wydaje się intrygujący. Jest to dość oryginalny pomysł. Jednak odstraszają mnie dwie rzeczy - teraźniejszy czas narracji (nie lubię) i wady, które zostały wymienione. Zawsze robi mi się przykro, kiedy ktoś zamarnuje potencjał na dobrą książkę.
OdpowiedzUsuńJa też nie lubię czasu teraźniejszego, ale da się go tu jakoś przeboleć. Gorzej z resztą. Mi też jakoś tak szkoda zawsze...
Usuń