![]() |
Źródło |
To już druga część przygód
Lukrecji, która robi coraz większą karierę blogową w kwestiach
kulinarnych. Do pierwszego tomu podchodziłam trochę jak pies do
jeża. W sumie nie wiedziałam czego się dokładnie spodziewać, czy
faktycznie będę się zachwycać, czy jedynie odliczać strony,
które mnie jeszcze dzielą od samego końca. Z początku czytało mi
się dość kiepsko, ale w pewnym momencie stwierdziłam, że
odczuwam po prostu czystą przyjemność. A kiedy dotarłam do
ostatniego zdania, to doszłam do zaskakującego wniosku – że
chętnie przeczytałabym i ciąg dalszy i się przekonała jak dalej
potoczyły się losy tej zwariowanej i na swój sposób kochanej
bohaterki. Tak, czekałam z niecierpliwością na kolejny tom. Nie
mieliście jeszcze okazji zapoznać się z pierwszym tomem serii o
tej przesympatycznej bohaterce, czyli „Przebudzeniem Lukrecji”?
No to kilka słów przypomnienia. Lukrecja, czyli nasza główna
bohaterka, to prawie czterdziestoletnia singielka, która szuka szczęścia,
a co najważniejsze szuka prawdziwej miłości. Mieszkała
przez jakiś czas w urokliwej Irlandii, jednak pewnego dnia
postanowiła ją porzucić i powrócić na tereny swoich przodkiń,
czyli do Polski. W Warszawie próbuje ona odnaleźć się na nowo.
Jednak czy dla takiej romantyczki, jak Lukrecja odnalezienie się w
tym wielkim mieście jest możliwe? Ale skoro powiedziała ona A, to
musi także odważyć się powiedzieć i B! I w ten sposób właśnie
rozpoczęła się życiowa przygoda naszej bohaterki.
„Minął niespełna kwadrans, a ja czułam się bosko. W szerokiej jedwabnej koszuli i leginsach, za których wynalezienie niech ziemia lekką będzie ich twórcy, wyglądałam naprawdę sexy. Wsunęłam moje adidasy z seledynowymi odcieniami, które komponowały się z kolorowym naszyjnikiem, wypiłam profilaktyczną szklankę wody z solą, która zneutralizuje we mnie późniejszy alkohol, i lekka jak ptak, który robi w powietrzu swoje stello, wyszłam z domu.”
Po pewnym czasie odkryła ona, że apetyt na pyszne jedzenie i apetyt na seks, to są dwie rzeczy, dzięki którym potrafimy się naprawdę nieźle bawić. I postanawia ona tę tajemną wiedzę wykorzystać. Teraz muszę was ostrzec – przechodzimy do części, w której będę omawiać tom drugi, czyli „Owoce Lukrecji”, a więc tym, którzy nie czytali jeszcze ani pierwszego tomu ani tym bardziej drugiego, zalecam zamknięcie tej strony i poczytanie sobie jakiejś cudownej książki, która z pewnością przeniesie was w fantastyczne miejsca. Wracając do tematu, Lukrusia (jak ją bliskie osoby uwielbiają nazywać) odnajduje w końcu swoją życiową miłość.
![]() |
Źródło
Jednak
czy wszystko wygląda tak różowo jak się jej wydaje? Za rogiem
przecież może skrywać się jakiś potwór z przeszłości, który
jak chwyci mocno w swoje szpony to już nie będzie chciał wypuścić.
Mnie jakoś osobiście jej wybranek od razu wydał się jakiś dziwny
i gdybym mogła to kazałabym bohaterce się popukać w czoło i to z
całej siły. Wydawał mi się takim typem faceta, który owszem, coś
tam weźmie, skoro mu dają i podtykają pod nos, ale żeby już coś
od siebie dać to nie bardzo.
Jedna scena chyba najbardziej mi utkwiła w pamięci (ci co nie czytali, zamknąć oczy! ;) ), a mianowicie: Lukrecja krząta się po mieszkaniu, planuje urządzić sobie typowy wieczór z książką i winem, kiedy nagle rozlega się dźwięk smsa. Oczywiście, nasza bohaterka w podskokach podbiega do telefonu i na jej twarzy pojawia się szeroki uśmiech. Tak, to jej ukochany właśnie napisał wiadomość. I jak cudownie! Zaprosił ją na kolację. Ta niewiele myśląc pędzi pod prysznic, szykuje się niczym jakaś bogini i pędem jedzie do mężczyzny swojego życia. Jednak już pod blokiem zaczynają się schody, bowiem kiedy na domofonie wybiera numer jego mieszkania, po drugiej stronie rozlega się dziewczęcy głos. To jego córka, Lena. Jest zaskoczona tym, że jakaś kobieta przyszła w odwiedziny do jej ojca. Po chwili jednak drzwi się otwierają, a kiedy Lukrecja resztką sił doczłapuje się pod jego mieszkanie on już czeka na progu. Nie mniej zdumiony, co jego własna latorośl. Kiedy Lukrecja pyta się, czy przyszła w nie porę, ten kwituje to zdaniem, że nie, tylko że nie spodziewał się, że ona przyjdzie. WTF? Ok, nie odpowiedziała na jego wiadomość, ale skoro sam jej proponował kolację, to nawet bez odpowiedzi, chyba powinien się nastawić, że jednak przyjdzie, prawda? A Lukrecja była gotowa się jeszcze przed nim tłumaczyć. „Werze świeciły się oczy, ja odetchnęłam z ulgą. Mimo wcześniejszych ustaleń załadowałam do torby dwa pozostałe szampany. Claudynka przewiesiła przez ramię jakiś przedmiot konkretnych gabarytów i wyszłyśmy. Wieczór był parny i wilgotny, ulice pustawe. Lekko kropiło. Czy to za sprawą bąbelków, czy może tej tajemniczej energii, która towarzyszyła niepewności wobec tego, co nas czeka, wyczuwałyśmy w powietrzu niezwykłą aurę.”
Lukrecja to bardzo
specyficzna postać. To chyba najodpowiedniejsze słowo, jakie można
użyć, by ją w pełni opisać. Z jednej strony jest ona
inteligentna, bystra i ma ogromnego fioła na punkcie kulinariów, a
z drugiej strony wierzy w tak specyficzne rzeczy i zjawiska, że
czasem się zastanawiałam, czy naprawdę jest mądra, czy tylko
stwarza takie pozory. Jednak z ręką na sercu mogę powiedzieć, że
nie da się jej nie lubić. Ma w sobie coś magnetycznego i
przyciągającego. Mogę powiedzieć, że lektura tej powieści
wniosła do mojego jesiennego życia odrobinę barw i niesamowitego
ciepła. Ta lektura jest idealna na zimne wieczory, aby się rozgrzać
i zatracić się w przedstawionej tu historii, by na chwilę chociaż
zapomnieć o problemach życia codziennego ;) Styl autorki był
bardzo lekki, książkę czytało się szybko, może nawet lepiej niż
pierwszą część. Znów czytelnik miał okazję zapoznać się z
eksperymentami kulinarnymi głównej bohaterki, które nadały
charakterystycznego smaczku tej historii. Polecam gorąco!
|
Mam w planach lekturę tej książki w najbliższym miesiącu i liczę na to, że się nie zawiodę ;-)
OdpowiedzUsuńJa także mam nadzieję, że ta książka przypadnie Ci do gustu ;)
Usuń