![]() |
Źródło |
Dramat jest z pewnością moim
drugim ulubionym gatunkiem jeżeli chodzi o filmy. Lubię oglądać coś, co ma sens
i jakiś przekaz. ,,Powrót do Montauk” wydał mi się ciekawą pozycją, która o ile
dobrze się orientuję, powstała na postawie książki. Niestety nie miałam okazji
zapoznać się z powieścią, ale może kiedyś to nadrobię, bo film naprawdę mnie
zaintrygował.
Max Zorn jest pisarzem, który
przyjeżdża do Nowego Jorku, aby promować tam swoją najnowszą książkę. Po jednym
z odczytów spotyka dawnego przyjaciela, od którego dowiaduje się, że pewna
kobieta z jego przeszłości nadal tam mieszka. Nie potrzebuje dużo czasu, aby
przekonać ją do spotkania, a ona nawet proponuje mu wspólny wyjazd śladami
dawnych lat. W Montauk przeżywają dobre, ale także złe chwile. W końcu nie
widzieli się od siedemnastu lat i teraz są już całkowicie innymi ludźmi.
Już sam początek mnie zaciekawił,
bo główny bohater prowadził monolog, który okazał się ostatecznie fragmentem
jego książki. Jednak bardzo szybko można zauważyć, że ta powieść jest po prostu
historią z jego życia.
Większość filmów o takiej
tematyce, jest raczej o nastolatkach, a przynajmniej tylko ja się tylko z
takimi spotykałam. Dlaczego? Albo źle szukałam, albo wszyscy z góry zakładają,
że starsi ludzie nie mogą mieć ciekawych historii i w ogóle nie warto zaprzątać
sobie głowy taką produkcją. Jednak ja lubię historię, które opowiadają o
dojrzałych osobach, które mają w głowie coś więcej niż używki, zdrady i seks. W
końcu nie tylko nastolatkowie mogą przeżywać wielkie miłości, rozstania i
popełniać błędy.
Podobało mi się również
podzielenie całej akcji na dni, bo gdyby nie to, myślałabym, że całość trwa
kilka tygodni, a nie dni. Słabo orientuję się w czasie, a tu ktoś znacznie
ułatwił mi odnalezienie się w sytuacji. Było to dla mnie o tyle istotne, że
przynajmniej wiem już ile dni wystarczy, aby całkowicie odmienić swoje życie.
Historia ta pokazuje, że możemy
kochać jednocześnie kilka osób, ale jedna będzie ważniejsza. Zawsze
przychodzi dzień, gdy musimy zdecydować, kto zajmie pierwsze miejsce w naszym
sercu, ale często po prostu podejmujemy złą decyzję i konsekwencje są…
opłakane. Max uległ emocjom i skutki jego decyzji możemy dokładnie zobaczyć pod
koniec filmu. A będąc już przy tym jakże charyzmatycznym bohaterze… Facet po
sześćdziesiątce, a generalnie to zachował się jak szesnastolatek, któremu
buzują hormony i ucieka z domu. Niby polubiłam go jako człowieka, ale jednak po
starszych osobach spodziewa się odpowiedzialności i racjonalności, której tu
kompletnie brakowało.
![]() |
Źródło |
W tym momencie muszę przyznać, że
raczej aktorzy i ich wczucie w role, nie powaliły mnie na łopatki. Nina Hoss
miała ciągle minę zbuntowanej nastolatki i tylko mnie denerwowała, a jej ciężka
historia nie zrobiła na mnie wrażenia, bo po prostu opowiadała ją… niby z
uczuciami, ale po prostu to na mnie nie podziałało. Susanne Wolff, która
wcieliła się w rolę żony Maxa, była dość nijaka, ale przynajmniej potrafiła
wykrzesać z siebie jakieś uczucia.
Akcja rozwijała się bardzo powoli
i dla niektórych może być to uciążliwe, ale mi jakoś szczególnie nie
przeszkadzało. Poznawanie historii Maxa, oglądanie jego podchodów i rozterek
było dla mnie wielką przyjemnością, bo lubię patrzyć jak ludzie wahają się
przed podejmowaniem ważnych decyzji. Poza tym sama miałam czas, aby zastanowić
się, co zrobiłabym na jego miejscu.
Zakończenie na pewno wywarło na
mnie dość spore wrażenie, bo o ile większość filmu była przewidywalna, tak
zakończenie wszystkich wątków kompletnie odbiegało od mojego początkowego
założenia. Dzięki temu ocena tego filmu znacznie wzrosła. Myślę, że reżyser
spisał się na medal i wprowadzając taką tajemniczość, wiedział jak podziała ona
na widzów. Całość została pokazana naprawdę dobrze, a sama historia była bardzo
życiowa i naturalna. Jedyne zarzuty jakie mam, dotyczą gry aktorskiej jednej z
ważniejszych bohaterek, ale na szczęście nie zepsuło to mojego ogólnego
wrażenia.
Premiera filmu - 29.12.2017 r.
Film pod patronatem BookParadise
0 komentarze:
Publikowanie komentarza