Motyw romansu
między uczniem a nauczycielem jest dość powszechny i szablonowy, jednak
jednocześnie stanowi coś, co bardzo lubię. Właśnie z tego względu przygarnęłam
do siebie książkę „Zranieni” autorstwa H.M.Ward wydaną nakładem Wydawnictwa
Editio Red. Czy czytanie tego romansu sprawiło mi przyjemność, a może wręcz
przeciwnie?
Sidney idzie
na randkę w ciemno i przypadkowo trafia na Petera, niesamowicie przystojnego
mężczyznę, który natychmiast przykuł jej wzrok. Ich spotkanie to zabawna
komedia pomyłek, która w rezultacie kończy się odwiezieniem mężczyzny do domu i
namiętnymi chwilami w jego mieszkaniu. Niestety zamiast gorącej nocy Sidney
otrzymuje rozczarowanie i odrzucenie, a to nie koniec jej zmartwień. Okazuje
się bowiem, że jej dotychczasowy profesor, któremu asystowała, zmarł nagle a na
jego miejsce przyjęli właśnie Petera. Mężczyzna staje się więc jednocześnie jej
szefem oraz nauczycielem.
Sidney ścigają
demony przeszłości, Peter nosi w sobie bolesne wspomnienia o śmierci i
rozstaniu. Łączy ich uczucie, które jest silniejsze niż ich ból i strach. Ich
miłość wymaga odwagi i wytrwałości. Muszą uporządkować przeszłość, by razem budować
wspólną przyszłość.
Pierwsze co
pomyślałam po kilkudziesięciu stronach książki, że w sumie jest ona podobna do „Piekła
Gabriela”. Miałam wrażenie, że Ward nieco zmodyfikowała tamtą historię i na jej
bazie napisała coś własnego. I o ile pierwsza wspomniana książka bardzo mi się
podobała i jest jednym z nielicznych romansów, które chętnie przeczytałabym
drugi raz, o tyle po „Zranionych” już nigdy więcej nie sięgnę. Wracając jednak
do powieści, jak już mówiłam, początkowo miałam wrażenie, że to już było. Potem
to nieco minęło i obecnie stwierdzam, że w zasadzie to po prostu dość
schematyczna książka z wątkiem mentora i ucznia.
Szczerze
mówiąc, byłam przekonana, że ta powieść to kolejne przewidywalne romansidło, z
którym miło spędzę czas ze względu na jego tematykę. Niestety już od początku
miałam tej książki dość. Jest bardzo cienka, zawiera nieco ponad dwustu stron,
ale strasznie długo się ją czyta. Winę za to ponosi język i styl autorki, które
w ogóle do mnie nie przemawiały. Zdania miały wiele wtrąceń, oddzielonych
myślnikami, co szczególnie w dialogach wprowadzało chaos. Ponadto miałam
wrażenie, że to wszystko opowiada jakaś rozemocjonowana małolata, a nie dorosła
kobieta, bo na to wskazywał dobór słownictwa i konstrukcja zdań. Dodatkowo
główna bohaterka zachowywała się czasami naprawdę absurdalnie. Przykładowo, na
samym początku książki, przyszła do restauracji, gdzie umówił się z
przyjaciółką na podwójną randkę. Rozejrzała się po sali i zauważyła samotnie
siedzącego bardzo przystojnego mężczyznę, więc co zrobiła? Natychmiast do niego
podeszła, zakładając, że to właśnie z nim jest umówiona, a przez myśl
przemknęło jej tylko „Czy to możliwe, żeby Millie umówiła mnie z kimś tak
boskim?”. Nawet nie zapytała go, czy to na pewno on, zamówiła sobie picie na
jego koszt i zaczęła z nim flirtować. Oczywiście później okazało się, że w
restauracji był jeszcze jeden pokój, w którym siedzieli znajomi Sydney. I
oczywiście bohaterka nie została poinformowana wcześniej, gdzie ma ich szukać.
Takich podobnie absurdalnych sytuacji było wiele, co jeszcze bardziej
zniechęciło mnie do głównej postaci oraz całej książki.
Niestety nie
spędziłam z tą książką miłego wieczoru, na co byłam przygotowana. Na szczęście
powoli powieść się nieco rozkręcała, dzięki czemu sięgnę po jej kolejny tom z
czystej ciekawości. Być może Ward czymś mnie zaskoczy?
OCENA: 4/10
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Editio Red.
Hm, nie spodziewałam się czegoś bardzo dobrego, co mnie zachwyci w tej książce, ale liczyłam, że przynajmniej w jakiejś części dobrze z nią spędzę wieczór. Teraz sama nie wiem, czy sięgnę :)
OdpowiedzUsuńMiałam do niej takie same nastawienia jak Ty, ale niestety zawiodłam się :(
Usuń