![]() |
[źródło] |
Gdy zobaczyłam propozycję
wydawnictwa Oficynka, okładka „Pomsty” od razu przykuła moje spojrzenie.
Malowniczy obrazek: droga, usłana czerwonymi liśćmi niczym krew, czarne,
strzeliste sylwetki drzew, tajemniczy dworek wyłaniający się zza nich oraz sylwetka
mężczyzny, ukryta w cieniu. Piękna i intrygująca obwoluta powieści, w której
przeszłość i teraźniejszość miesza się ze sobą, a zagadka czeka na swoje
rozwiązanie.
Jaka
historia została spisana na kartach „Pomsty”? Cała opowieść rozpoczyna się w
małej miejscowości Wicina, wiele lat przed wydarzeniami, które mają miejsce w
głównym wątku. Młody archeolog Stefan Pośledni prowadzi badania na tym terenie.
Jest to szeroko zakrojona akcja, w której pomaga lokalna ludność. Jedną z takich
osób jest nastoletnia Czesia Bojko. Pomiędzy dziewczyną, a młodym (i żonatym)
archeologiem nawiązuje się romans. Trzydzieści jeden lat później w pałacu
położonym w Zatoniu zdun znajduje w kominie szczątki noworodka. To smutne
znalezisko stanowi iskrę, która dała początek dalszym wydarzeniom. Tymczasem w
Zielonejgórze (nazwa miejscowości nieprzypadkowa, jest to dawna forma zapisu
nazwy Zielona Góra) na pewnym willowym osiedlu pani sprzątająca jeden z domów znajduje
zwłoki profesora Stefana Pośledniego. Na jego ciele, poza niewielkim nakłuciem,
nie widać żadnych oznak, aby do jego zgonu mogła doprowadzić osoba trzecia.
Niemniej jednak sprawa wzbudza zainteresowanie policji, zwłaszcza nadkomisarz
Ilony Mrozińskiej i sierżant Nataszy Woźniak-Araszkiewicz oraz reportera
śledczego Daniela Junga. W takcie prowadzonego śledztwa powoli wychodzą na jaw
animozje rodzinne rodziny Poślednich oraz ciemne interesy, związane z
nielegalnym obrotem dobrami kultury.
Nietypowo
zacznę od strony technicznej książki, co niestety jest jedną z jej głównych
bolączek. Format książki jest zbyt mały na ponad pięćset stron, stąd po prostu
źle się ją czyta. Trzeba albo ciągle trzymać kartki co najmniej jedną dłonią, a
pod koniec oburącz albo mieć na podorędziu jakiś cięższy przedmiot, który
posłuży jako obciążnik. Sporo czytam i dawno nie spotkałam się z tak kłopotliwą
sytuacją.
Co
do fabuły, to z przykrością stwierdzam, że mnie nie porwała. Widać po niej, że
autor naprawdę przygotował się merytorycznie do pisania tej książki, gdyż jest
ona pełna dygresji odnoszących się do rożnych tematów. Sporo w niej dialogów
prowadzonych pomiędzy różnymi postaciami. Są to niewątpliwie plusy: dobre
przygotowanie autora i różnorodni bohaterowie. Książka jest poszatkowana na
różne wątki: śledzimy poczynania policjantek prowadzących śledztwo, Junga,
mimochodem wtrącone są wątki dotyczące innych postaci. Mnóstwo detali, które
owszem, są logicznie ze sobą powiązane, ale jest takie powiedzenie „co za dużo,
to niezdrowo”. Dla mnie było tego wszystkiego za dużo i nie odczuwałam
przyjemności płynącej z lektury.
Na
marginesie pragnę zwrócić uwagę na kwestie, które stanowią mały wyłom od tego,
co napisałam powyżej, czyli rzetelnego zebrania materiałów do książki. Sekcja
zwłok: temat atrakcyjny dla czytelnika, choć większość autorów piszących
kryminały, go nie podejmuje i upraszcza kwestię uzyskania wyników autopsji poprzez
umieszczenie zapisu rozmowy telefonicznej z patologiem. Na początku, Drogi
Czytelniku, musisz wiedzieć, iż jest to czynność procesowa, a więc uregulowana przepisami.
Dodatkowo wymaga pewnej wprawy podyktowanej sztuką lekarską. W książce, w tej
czynności uczestniczy (niechętnie) nadkomisarz Ilona Mrozińska, zamiast
prokuratora. Zgodnie z przepisami przy sekcji powinien być obecny prokurator
albo sąd. W praktyce wygląda to, no cóż… trochę podobnie jak w książce, czyli
prokurator pojawia się sporadycznie. Jednak nie jest dopuszczalna sytuacja, w
której policjant zastępuje prokuratora. Owszem zdarza się, że policjant stoi
obok prokuratora i robi zdjęcia; jego uczestnictwo jest więc czynnością
techniczną, podyktowaną wymogami sytuacji, ale nie stoi tam bez niego. Odnosząc
się do treści książki, pani nadkomisarz przy tej sekcji nie powinna być bez
prokuratora. Nadto trudno mi sobie wyobrazić sytuację, kiedy oficer wyższy
rangą nie deleguje do tej czynności swojego podwładnego, jeśli go ma (a w tym
przypadku mogłaby to być to np. policjant Woźniak-Araszkiewicz). Biorąc pod
uwagę niechęć Mrozińskiej do udziału w tym wydarzeniu, jej udział jest
niezrozumiały i de facto zbędny. Proszę Cię również Czytelniku, abyś z dużym
przymrużeniem oka traktował opis sekcji. Gdy czytałam ten fragment, nie zakładałam,
że będzie on szczegółowy czy wyczerpujący (byłoby to zbędne dla rozwoju fabuły
i nadmieniam, że w kilku punktach ta procedura jest prawidłowo opisana), ale
wiedziałam jedno: autor nigdy nie był na sekcji zwłok i co gorsza, chyba nie do końca
wie jak ta czynność wygląda. Dlaczego o tym wszystkim pisze? Uwielbiam, gdy
pisarze robią wnikliwy „research” i biorąc pod uwagę całą książkę, uważam, że
Alfred Siatecki włożył w niego sporo pracy. Szkoda, że na ogólnym dobrym
wrażeniu jest jednak rysa.
„Pomsta”
to trzecia część cyklu z serii o Danielu Jungu. Jeśli zdecydujesz się po nią
sięgnąć, Czytelniku, to może również zainteresują Cię „Postrzelony” i
„Porąbany”. Nie czytałam dwóch poprzednich części, ale nie miałam problemu w
odnalezieniu się w sytuacji życiowej głównego bohatera. Niestety lektura „Pomsty”
nie skłania mnie do sięgnięcia po wcześniejsze dzieła Alfreda Siateckiego.
Ocena
4/10
Za możliwość
przeczytania dziękuję wydawnictwu Oficynka.
Anna Mackiewicz
0 komentarze:
Publikowanie komentarza