„Dom Wschodzącego Słońca” to dość
specyficzna książka autorstwa Aleksandry Janusz-Kamińskiej. Jest bowiem bardzo
trudna do jednoznacznej oceny. Z jednej strony posiada ogromne plusy, z drugiej
można w niej dostrzec ułomności, wpływające na komfort czytania.
Pewna zbuntowana nastolatka na
zakrapianej imprezie przeżywa coś, co mogłoby się wydawać majakami pijaka, ale
nimi nie jest. Odkrywa zupełnie inną prawdę o świecie, który wydawał jej się
dobrze znany. Poznaje mnóstwo interesujących osób. Wśród nich odnaleźć można
maga i szermierza w jednym, ściganego przez demony przeszłości; informatyka o
imieniu Timothy, próbującego wyjść poza wirtualny świat; Gabriela – narcystycznego
rockmana niepotrafiącego podejmować własnych decyzji. Jednak to nie wszystkie
fantastyczne postacie, jakie dane jej będzie poznać. W świecie, do którego ma
zamiar wkroczyć znajdzie się ich o wiele więcej. A każda z nich będzie chciała
ją czegoś nauczyć…
Szczerze mówiąc, nie tego spodziewałam
się po „Domu Wschodzącego Słońca”. Liczyłam na świetną powieść fantasy osadzoną
w całkowicie wymyślonym przez autorkę świecie, gdzie bohaterowie przeżyją
mnóstwo wspaniałych przygód. Dostałam coś nieco innego i sama nie wiem, czy to
dobrze, czy źle. Nie mam też do końca pewności, czy książka należy do tych
dobrych, czy raczej do pozycji do zastanowienia się nad ich zakupem.
Po pierwsze fabuła. Początkowo bardzo
trudno się w niej odnaleźć, bo nie stanowi ona w pełni spójnej całości.
Wszystko niby jest ze sobą połączone, ale pierwsze rozdziały to po prostu
wycinki z życia bohaterów i opowiadania o nich. Dopiero później czytelnik
dostaje coś, co nazwałabym właściwą historią i jest ona zdecydowanie dużo
lepsza niż to, co można przeczytać wcześniej. To dość specyficzny pomysł na
poprowadzenie fabuły i dla osób takich jak ja, które lubią spójność i trzymają
się z dala od opowiadań – dość trudny do przyzwyczajenia się. Ponadto początek książki,
mówiący o poszczególnych bohaterach wydaje się być niedopracowany. Pobieżnie
zyskujemy o wszystkim jakiekolwiek pojęcie, nie wdrażamy się w szczegóły.
Zdecydowanie wszystko to zyskałoby w moich oczach dużo bardziej, gdyby było mocniej
rozwinięte.
Bohaterowie natomiast to bardzo duży
plus historii. Jest ich mnóstwo, ale przyjemnie się o nich czyta i poznaje.
Każdy z nich jest inny, bo różnią się niemal wszystkim: wiekiem, zdolnościami,
charakterem. Nie sposób ich nie polubić lub znudzić się nimi, a taka ich
różnorodność zachwyca, bo nic nie robione jest w ich kreacji po łepkach. Czasami
brakło jakiś szczegółów, czy uzasadnień czemu ktoś jest taki a nie inny, ale to
były tylko drobne usterki, które łatwo można zignorować.
Akcja należy do tych szybkich, pędzących
w sobie tylko znanym kierunku. Zdecydowanie podczas lektury nie można się
nudzić, ale z drugiej strony mam wrażenie, iż należy do trochę chaotycznych. Czytelnik
może poczuć się nią nieco przytłoczony, ale to już zależy od indywidualnych preferencji.
Jeśli ktoś uwielbia książki, w których ciągle dzieje się coś nowego, to ta ma
duże szanse mu się spodobać.
„Dom wschodzącego słońca” ma bardzo dużo
plusów, ale i minusów sprawiających, że momentami ciężko przebrnąć przez jego
lekturę. Historia ma jednak potencjał i myślę, że warto ją przeczytać. Sądzę
też że kolejne tomy okażą się dużo bardziej spójne i jeszcze więcej
przyjemności będzie można czerpać z ich czytania.
OCENA: 6/10
Za możliwość przeczytania książki dziękuję
Uroboros.
chyba jednak nie dla mnie, choć lubię książki gdzie ciągle coś się dzieje :P
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
cherryladyreads.blogspot.com
Szkoda :(
UsuńDom Wschodzącego Słońca przeczytam, z pewnością. Choć martwi mnie ten początek nie mający nic wspólnego z główną fabułą. Boję się, że porzucę tę książkę w toku czytania. Ale skoro wiem, że tak jest to może sprawić, że będę bardziej wyrozumiała.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa byłabym Twojej recenzji Czarodziei Hateway. Z jednej strony mamy do czynienia z mało ciekawą okładką, powiedziałabym nawet infantylną i dziecinną, z drugiej strony podobała mi się dojrzałość tej książki i dosyć absurdalny humor, co z kolei nie każdemu może spasować.
Miałam ją przeczytać, ale właśnie ta okładka mnie odrzuciła, bo wyglądała jak dla dzieci. Może jednak mimo wszystko kiedyś się na nią skuszę :)
UsuńWygląda na to, że jestem jedyną osobą, której ten nieco porozrywany początek nie przeszkadzał, bo co czytam kolejną recenzję, wszyscy mają z tym problem. Bardzo mile wspominam lekturę, bo bawiłam się świetnie i z czystym sumieniem będę ją polecać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
#LaurieJanuary
Ja właśnie należę do osób, które uwielbiają spójność i właśnie dlatego początek nie do końca mi się spodobał.
Usuń