![]() |
[źródło] |
To jest jedna z tych recenzji, którą celowo długo nie
pisałam, bo…. Bardzo nie chciałam. Ponieważ nie mam nic zachwycającego do
powiedzenia po zapoznaniu się z tą książką. Ale że taka jest umowa: „jest książka – ma być recenzja” (proste, no
nie?) to muszę napisać parę zdań, co naprawdę myślę o tej książce.
Gabrielle
Bernstein to miła pani, która ciepło uśmiecha się do nas z szarawo-niebieskiej
okładki. Da się lubić już po pierwszym spojrzeniu. Wikipedia podpowiada, że to
mówca motywacyjny, coach i autorka. Na tyle okładki czytam, że to bestsellerowa
autorka według New York Timesa. Kobieta, która walczy o ludzi, aby byli
szczęśliwi i nauczyli się żyć pomimo trudności losu. Bo tak jak w popularnym
memie:
O ile zgadzam się w pełni z przesłaniem autorki, bo to
naprawdę ważne, by nauczyć się żyć w pełnym tego słowa zakresie, to jednak…
całość ujęta w tej książce jest aż tak przerysowana jak dla mnie, że po prostu
nie mogłam dalej tego czytać. Kobieta, która wpadła w nałogi, nawet po
narkotyki, którą wyciągnęła medytacja, sprawiła, że poczuła moc i zmieniła
swoje życie. To jest historia autorki i nie neguję, że tak nie było. Nie mniej –
nie przekonuje mnie ona. Czytanie tej książki balansowało na granicy skrajności
problemów i rozentuzjonowanej popularyzatorki dobra. Taka dziewczyna, która na
okrągło, wręcz histerycznie biega i krzyczy, że Bóg Cię kocha, a Wszechświat
Cię wspiera. I o ile rozumiem przesłanie tego i być może czyjąś potrzebę do
takiego właśnie nawracania ludzi w dobrą stronę, jakkolwiek się ona nazywa, to
jednak forma tego po prostu mnie przytłacza.
Powtarzam – jak najbardziej popieram przesłanie autorki. Wyciąga
problemy ludzi, z którymi możemy się utożsamić, np.:
„Moja była klientka Sara przez wiele lat umawiała się z określonym typem mężczyzn, bo myślała, że właśnie z takim mężczyzną „powinna” się związać. (…) Gdy Sara zgłosiła się do mnie na coaching osobisty była czterdziestoletnią załamaną singielką. (…) Jej potrzeba znalezienia „właściwego” mężczyzny bardzo ją ograniczała. (…) Podzieliłam się z nią tymi spostrzeżeniami. Na początku nie chciała się ze mną zgodzić, ale po chwili się rozpłakała.
- Masz rację, Gabby. Przez całe życie starałam się przyciągać mężczyznę, jakiego chciała dla mnie moja matka – wyznała. (…) Mam obsesję na punkcie znalezienia mężczyzny marzeń mojej matki.”
W tym fragmencie autorka podkreśla, że jeśli sami zamykamy
się na Wszechświat mając twarde, częste nierealne żądania do innych i siebie –
sami unieszczęśliwiamy się. Nasze podejście do życia wielką ma moc. Jak
większość kobiet dociera z punktu: On ma być taki i taki (tutaj wyraz marzeń –
rycerz na biały koniu/łobuz na motocyklu/wpisz sama, co chcesz/, do punktu:
Wyższy ode mnie i niech się do mnie uśmiecha. Z wiekiem odrzucamy wyimaginowane
obrazy, które narzuciliśmy sobie i to z różnych powodów i owszem, autorka ma
rację – nie zamykaj się na dobro poprzez narzucanie sobie i innych wymagań.
![]() |
[źródło] |
Ta książka ma do powiedzenia wiele dobrych przesłań. Mimo
to, jednak dla mnie wydała się ona ciężka do czytania przez chyba nadmierny
optymizm tejże pani. I nie wiem, czy ta forma po prostu mi się nie podoba, czy
może dlatego, że w życiu doszła do pewnych etapów, które tu opisane wydają mi
się banalne. Ale co dla jednego jest proste, może być ogromnym wyzwaniem dla
kogoś innego. Dlatego zachęcam do zapoznania się z tą pozycją po to, aby samej
wypracować swoje zdanie na ten temat. W końcu może ludziom potrzebne jest, aby
powtarzać to, co oczywiste, bo w dzisiejszym zabieganym świecie zapominamy o
podstawowych wartościach, jak miłość, braterstwo, dobro.
„Aby uzyskać
wewnętrzną pewność musisz pragnąć wyzwolić się z lęku.”
I … chyba jednak nie wyszło to wszystko tak bardzo
negatywnie, jak myślałam, że będzie, gdy zaczynałam pisać tę recenzję J
Moja ocena 5/10
Dziękuję Wydawnictwu Kobiece za możliwość zapoznania się z
egzemplarzem.
Emilia Pieńko
chyba jednak nie dla mnie. nie dziwię się, że miałaś problem z jej recenzją :P
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
cherryladyredas.blogspot.com