„Narzeczona księcia” to kolejne
tegoroczne wznowienie powieści z gatunku fantasy. Książka Williama Goldmana po raz
pierwszy została wydana w roku 1973 i już wtedy podbiła serca czytelników.
Kilkanaście lat później, bo w roku 1987, została zekranizowana przez Roba
Reinera wraz z muzyką Marka Knopflera.
„W tym momencie
Edith zamknęła książkę. Spojrzała na mnie i oznajmiła:
– Życie nie jest sprawiedliwe, Billy. Choć mówimy tak naszym dzieciom, to jedna najgorszych rzeczy, jaką możemy zrobić. To kłamstwo, i w dodatku okrutne. Życie nie jest sprawiedliwe, nigdy nie było i nigdy nie będzie.”
– Życie nie jest sprawiedliwe, Billy. Choć mówimy tak naszym dzieciom, to jedna najgorszych rzeczy, jaką możemy zrobić. To kłamstwo, i w dodatku okrutne. Życie nie jest sprawiedliwe, nigdy nie było i nigdy nie będzie.”
Buttercap to kobieta
przecudnej urody od lat zajmująca coraz wyszczą pozycję w rankingu lokalnych i
światowych piękności. Dorastająca we wspaniałym królestwie Florenu dziewczyna
musi się jednak zmierzyć z wielką tragedią. Jej ukochany ginie bowiem z rąk
okrutnych piratów. Buttercup postanawia wówczas zamknąć swoje serce na klucz i
już nigdy nie wpuścić do niego żadnego mężczyzny. Zgadza się jednak na
małżeństwo z następcą tronu – księciem Humperdinckiem. Do ślubu jednak nie
dochodzi, bo tuż przed nim kobieta zostaje uprowadzona w tajemniczych okolicznościach.
Porywaczami okazują się Vizzini – włoski rzezimieszek, Fezzik – turecki siłacz
oraz hiszpański mistrz szpady – Inigo Mantaya. Niedoszły pan młody wysyła za
porywaczami pościg, jednak nie tylko on idzie śladem zbrodniarzy. Ściąga ich
bowiem także tajemniczy człowiek w czerni…
Pierwsze co pomyślałam,
otwierając książkę to „O mój Boże, jaki długi wstęp”. Do tego wydania dołączono
bowiem ich aż dwa, jeden napisany z okazji dwudziestopięciolecia wydania
pierwszego nakładu oraz drugi na trzydziestolecie. Szczerze mówiąc, nawet nie
mam pojęcia o czym były, bo zawsze czytając wpisy od autorów wyłączam się po pierwszej
stronie, a tutaj było ich aż trzydzieści siedem. Na szczęście potem mamy już
przeszło czterysta stron dziwnej, pokręconej i nie do końca zrozumiałej
historii.
„Nowi doktorzy
uzgodnili, że zastosują pewne znane i wypróbowane lekarstwa i po niecałych
czterdziestu ośmiu godzinach od ich przybycia król Lotharon nie żył.”
Wiecie, czym ta książka
się wyróżnia spośród innych? Jest niesamowicie zabawna. I to nie tylko dzięki
temu, że autor wplótł w fabułę nutkę humoru czy też stworzył śmieszne dialogi
między bohaterami. Po prostu w powieści jest mnóstwo absurdalnych rzeczy, które
w sumie powinny denerwować brakiem logiki, ale zamiast tego przede wszystkim
śmieszą czytelnika. Oczywiście pojawiają się też nieścisłości przeszkadzające,
bo wręcz rażą czytelnika i to jest największy minus tej książki. No bo raczej
nie możliwe jest wspinanie się na przeraźliwie wysoką ścianę skalną za pomocą
nóg i rąk, prawda? Żeby jeszcze pomogli sobie magią, ale nie. Lubię logikę, a
tutaj momentami naprawdę jej brakowało.
„– Sądzisz
zatem, że to pułapka - wtrącił hrabia
– Zawsze przypuszczam, że coś jest pułapką, póki nie znajdę dowodów, które by temu zaprzeczyły, Humperdick - Dlatego jeszcze żyję.”
– Zawsze przypuszczam, że coś jest pułapką, póki nie znajdę dowodów, które by temu zaprzeczyły, Humperdick - Dlatego jeszcze żyję.”
Powieść nie jest dla
wszystkich. Większość może się nią zmęczyć już na początku, jednak im dalej tym
lepiej, chociaż dalej widać niedociągnięcia. Jeżeli szuka się jakieś
niezobowiązującej lektury, niewymagającej od nas zbytniego myślenia to „Narzeczona
księcia” zapewne kogoś takiego usatysfakcjonuje. Mnie nie do końca do siebie
przekonała, ale nie było też tak źle, jak początkowo myślałam.
OCENA: 6/10
Za możliwość
przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Jaguar.
Nie jest to książka, którą muszę przeczytać, więc raczej ją sobie odpuściłam :/
OdpowiedzUsuńZabookowany świat Pauli
Bardzo mnie ta pozycja ciekawi i liczę, że uda mi się ją niedługo przeczytać :)
OdpowiedzUsuń