![]() |
[źródło] |
Bardzo
lubię science-fiction i nie potrafiłabym sobie odmówić sięgnięcia
po klasykę tego gatunku jaką niewątpliwie jest „Inwazja
porywaczy ciał”. Nie ukrywam, że zdecydowałam się również na
tę lekturę z uwagi na świetne ilustracje Piotra Herla.
Klimatyczne, kontrastowa gra czerni i bieli, niedopowiedzenia, które
budzą niepokój – takie epitety i porównania przychodzą mi na
myśl, gdy na nie patrzę. Myślę, że idealnie dopełniły klimat
powieści, o której będzie ta recenzja.
Lata
pięćdziesiąte ubiegłego wieku. Mill Valley to małe
kalifornijskie miasteczko, w którym wszystko jest zwyczajne. Ludzie
znają się od dziecka, a lokalny lekarz, Miles Bennell, cieszy się
lokalną popularnością i poważaniem. Pewnego razu do jego gabinetu
zgłasza się jego dawna sympatia, Becky Driscoll, zaniepokojona
zachowaniem swojej kuzynki. Uważa ona bowiem, że ich wuj nie jest
już sobą i zmienił się w kogoś innego. Miles i Becky spotykają
się więc z owym krewnym i dochodzą do wniosku, że kuzynka Becky
jednak się myli: wuj wygląda tak samo; mówi i zachowuje się jak
zazwyczaj. Tymczasem w ciągu następnych kilku dni do Milesa
zgłaszają się kolejne osoby, które uważają, że ich krewni się
zmienili.
Nie
trzeba być bardzo domyślnym, żeby bez powyższego akapitu
zorientować się o czym mniej więcej może być ta książka. I to
jest właśnie jeden z jej małych minusów – spoilerowy (polski)
tytuł. W oryginalne powieść nazywa się „The Body Snatchers”
(the body – ciało, snatchers – porywacze). Co prawda nie jest to
aż tak sugestywne, ale polska wersja tytułu kończy spekulacje na
temat fabuły. Tę sytuację usprawiedliwia jedynie fakt, iż „The
Body Snatchers” to klasyk horroru science-fiction, więc istnieje
spore prawdopodobieństwo, iż jest to utwór na tyle znany, że i
tak każdy zapewne wie, o czym on jest.
Ciekawostka
o książce jest taka, że jej fabuła również została
zinterpretowana jako metafora amerykańskiej „zimnowojennej”
fobii. W latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku Amerykanie byli
zafiksowani na punkcie tajnych działań operacyjnych Rosjan, rzekomo
organizowanych na terenie ich kraju. Krytycy odebrali „Inwazję
porywaczy ciał” jako alegorię przedstawiającą urzeczywistnienie
tych lęków: porywacze ciał to Rosjanie, którzy w tajemnicy
werbują swoich członków.
Czytelnicy
śledzący losy Milesa, Becky, Jacka i Theodory mogą mieć czasem
problem ze zrozumieniem zachowania każdego z nich. Niekiedy wypada
ono nienaturalnie, gdyż jest nieadekwatnie spokojne. Bohaterowie nie
robią tego co powinni, a swoją bierność np. Miles uzasadnia
przeczuciem. Może denerwować brak niestereotypowych kobiecych
charakterów. Bohaterki są postawione albo w roli obiektu westchnień
miłosnych (seksualnego), albo damy w opresji (Becky), albo
popychadła (Theodora). Jedyna aktywność jakiej podjęła się
Becky, która przeczy przypisanej jej roli, została zaplanowana jako
nieoczywista dywersja, gdyż po kobiecie nie można spodziewać się
takich czynów. Należy jednak pamiętać, iż „Inwazję porywaczy
ciał” pierwotnie wydano w latach pięćdziesiątych ubiegłego
wieku, a więc w czasach, kiedy stereotypy dotyczące płci były
bardziej odczuwalne niż obecnie.
Przechodząc
do zalet, na pierwsze miejsce wysuwa się klimat powieści. Jak już
wspomniałam jest to horror science-fiction i utwór ten wypełnia
znamiona obu tych gatunków. Jest niepokojąco i tajemniczo.
Przyznaję, że opisy np. przeszukiwania piwnic działają na
wyobraźnię. Pod koniec atmosfera staje się lekko klaustrofobiczna,
gdyż fabuła skoncentrowana jest na wydarzeniach, które miały
miejsce w Mill Valley, a jej bohaterowie są co raz bardziej osaczani
przez innych. Czy się bałam? Nie, ale czułam nieswojo. W nocy po
zakończeniu lektury i wyłączeniu światła, szłam przez pogrążone
w ciemności mieszkanie ostrożniej niż zwykle.
Następną
zaletą powieści są dialogi. Wypowiedzi są bogate w treść, choć
proste pod względem językowym.
Akcja
jest prowadzona nieśpiesznie, bez rozmachu, skupiona na budowaniu
atmosfery. Jeśli miałabym komuś polecić co najpierw zrobić:
przeczytać książkę, czy obejrzeć filmowe jej adaptacje (są
dwie), poleciłabym to pierwsze. Film dysponuje szerszym wachlarzem
środków, które mogą widza wprowadzić w klimat, ale książka
buduje napięcie m.in. pobudzając wyobraźnię Mając już pewne
filmowe wzorce nasz umysł mimowolnie posługuje się narzuconymi
schematami.
Zachęcam do zapamiętania daty: 4 lipca br. czyli premiery „Inwazji
porywaczy ciał”. Myślę, że lektura tej powieści może stanowić
udaną rozrywkę, nie tylko dla osób lubiących kosmiczne historie.
Ocena
9/10
Za
możliwość przeczytania dziękuję wydawnictwu Vesper.
Anna
Mackiewicz
0 komentarze:
Publikowanie komentarza