
Jeśli ktoś nie czytał poprzednich części, to znajdzie poniżej trochę spojlerów.
Tajemnicza sprawa z rodzinną klątwą została potraktowana
po macoszemu, wspomniane zostało jedynie pokrótce, że istnieje od jakiegoś
czasu i to przez nią teraz Gosia ma problem, który stał się jeszcze większy, bo
zaraz się go pozbędzie. Niby coś, a jednak bez większych rewelacji.
Hitem książki są wiecznie brudne skarpetki oraz
ustalanie ojcostwa razy dwa. Tak, razy dwa, bo jedno to byłoby widocznie za
mało i oczywiście obie kwestie tyczą się Gosi, a jakże! Także bardzo ważne jest
dla naszej bohaterki poznanie kim był jej własny ojciec, oraz przekonanie swego
ukochanego, że to on jest odpowiedzialny za nowo powstałe życie w jej łonie.
Obie kwestie są wbrew pozorom bardzo problematyczne, gdyż matka Gosławy trzyma
buzię na kłódkę i każe jej samej znaleźć odpowiedź, a Mieszko, no cóż, przez
tysiąc lat nie spłodził ani jednego potomka z żadną ze swych – jak się
dodatkowo okazuje – niezwykłych kobiet, więc jest delikatnie mówiąc dość
sceptycznie nastawiony. Gosia to oczywiście wyjątek, bo jest po wielokroć
bardziej wyjątkowa od swych poprzedniczek, czego właściwie możemy się domyślać
(bo to romans), czy też po prostu to wiemy z poprzednich części, jako, że piła
ten nieszczęsny magiczny wywar, który być może wpłynął jakoś na jej
nieśmiertelność? Tego nie zdradzę, ale na pewno wpłynął na płodność jej
partnera. Czy Mieszko będzie w stanie jej uwierzyć?
Kto zaś spłodził naszą bohaterkę jest tak oczywiste,
że nie nazwałabym tego nawet zagadką, wystarczy tylko trochę poczytać i już
doskonale wiemy, kim jest były kochanek mamusi. Szalenie mnie nudziła sprawa
ojcostwa Gosi, to było tak nachalnie oczywiste, że gdy z Jagą odprawiały czary,
aby poznać odpowiedź – miały tylko jedną, jedyną próbę – to musiałam uderzyć
się w czoło w niedowierzaniu, że zapytała o kogoś innego. No serio, jak
szeptuchę zatkało, tak i mnie, chociaż ja nie byłam zaskoczona imieniem, ale
jednak wyborem z dwóch możliwości. Sama scena czarów na szczęście była bardzo
fajna, ujmująca w swój ruralistyczny sposób.
Dziady, czekaliśmy tutaj na Dziady i były, niestety
nie malownicze, nie przyprawiały o większe emocje, nie było czuć ducha czegoś
niezwykłego. Inne święta lepiej wyszły autorce, choć przecież i o nich nie
napisała zbyt wiele, tutaj poszło bardzo przeciętnie. Nie ukrywam, że to
najmocniej mnie zawiodło, bardzo liczyłam tu na wyobraźnię autorki, na coś
wyjątkowego. Święto było ważne dla naszej Baby Jagi i na szczęście dla niej
udane, pewne rzeczy były miłe, ale tak, to poniżej średniej, naprawdę.
Ogromnym plusem Gosi w „Przesileniu” dla mnie jest
to, że pozostała wierna swemu wybrankowi, a na pokuszenie przecież wabił ją nie
byle kto, tylko nieustępliwy, latający wszędzie z tą swoją stalowa klatą bóg
ognia. Oj, przecież każda chciała być strażniczką jego łogienka i żadna mu się
nie oparła. Poznamy nawet kolejne postaci, które robiły to w przeszłości więcej
niż chętnie. Podoba mi się ta konsekwencja obrana przez autorkę, pokochała i
została wierna jednemu, bez żadnego krętactwa i prób usprawiedliwiania pikantnych
scen czymś nadprzyrodzonym.
Czytałam i nie wierzyłam. Leszy. Gdzie jest Leszy ja
się pytam? Łażą po jego włościach, scenerię zmieniają, a jego ni widu, ni
słychu, a mógłby narobić im problemów, ale nie, mignie w jednym zdaniu pod
koniec, jakby był całkowicie nieistotną postacią w bielińskich lasach. Pisałam
już, że się zawiodłam? To się powtórzę, zawiodłam się, bo z Leszym trzeba było
się liczyć, Jaga się bała, czuła respekt, Gosia miała zawsze jakieś głupawe szczęście,
ale miała uważać i co? Nic, nie pojawił się, nie był zły, nie zrobił nic, można
o nim zapomnieć. Mimo niezadowolenia z paru rzeczy, to całkiem podobały mi się
zapiski Jarogniewy na końcu zeszyciku jej Babuni. Naturalnie od razu wiadomo do
czego służyć będzie krąg, może dla Gosławy to nie było oczywiste, ale dla niej
jakby nawet wykrzyczeć coś prosto w twarz, to pewnie by i tak nie wiedziała,
więc na początku wpakowała się w kłopoty. Cieszę się jednak, że zebrała się w
sobie na tyle, by cokolwiek zrobić, szkoda tylko, że wszystko zadziało się
dopiero na sam koniec.
Bohaterowie drugoplanowi są sprowadzeni tu do zera,
do bezsensownych, nic tak naprawdę nie wnoszących przerywników, są mdli, bez
wyrazu, nie odgrywają żadnej roli w fabule, naprawdę mogłoby ich nawet nie być i
nic to by nie zmieniło. W sumie ich praktycznie nie było! Szczególnie
ubolewałam nad Sławą, wiecznie wplątana w sprawy Gosi, zawsze gdzieś obok,
najlepsza martwa przyjaciółka na świecie i ledwie jedno spotkanie, na parę
godzin, tak od niechcenia jakby. Słusznie miała pretensję o to do Gosławy,
jednakże te spotkanie nic nie zmieniło, jedynie tyle, że udzieliła trochę informacji, które równie dobrze mogła sobie Gosia gdzieś przeczytać i też byłoby dobrze. Po prostu żegnaj Sławo.
Kiedy myślałam, że już książka przecieknie mi przez
palce, to pojawiła się ciekawa, zupełnie nowa postać dziennikarki, bardzo
denerwująca, acz właśnie ciekawa. Zdaje się, że przyniesie trochę
nieprzyjemności i może jakieś większe kłopoty, w końcu nie bez powodu została nam
przedstawiona, prawda? Jednak nie, niestety, kolejny bezsensowny przerywnik.
Tak zwana zapchajdziura, by wydarzyło się niby coś, choć nie dzieje się nic, absolutnie
nic. Ani akcja nie poszła inaczej, czy szybciej, ani nie sprawiła żadnych
kłopotów, ba, nawet w niczym nie przeszkodziła tak naprawdę, tylko się
pojawiła, trochę podenerwowała i koniec, nic z tego nie wynikło, jeno miejsca
trochę w książce dostała. Tak
teraz pomyślałam, że autorka chyba tylko wymieniła inne postaci, by po prostu
się pojawiły (jakimś cudem też mają większy potencjał niż główni bohaterowie).
Mamy w tym kotle nijakich różności jeszcze bogini
Mokosz. We wcześniejszych książkach nawiedzona taka, ciekawa całkiem,
charakterystyczna, a tutaj, o zgrozo, jak demon szurnięty jakiś i to też raptem
dwa razy się przypałętała by coś powiedzieć i tyle z nią, nic istotnego,
naprawdę, tylko, że się pojawia i Gośkę straszy. Zawiedziona jestem na maksa,
myślałam, że będzie teraz chuchać i dmuchać na te dzieciątko cudowne, albo
chociaż męczyć okrutnie. Ja po prostu cały czas przewracałam strony i liczyłam,
że COŚ się będzie działo.
Na koniec dodam, że jak Jagę kocham, to Jaga chyba
nie kochała siebie w „Przesileniu”. To już nie ta sama Jarogniewa, którą
poznałam w poprzednich częściach, zabrakło mi w niej pazura, tej bystrości, nie
wiem, może w końcu starość puka do jej drzwi? Naprawdę szkoda, mamy oczywiście urywki,
że dalej nie ma hamulców moralnych, siłę do machania łopatą również posiada i
odwagi nie braknie jej na cal! Jednak to już nie ta Jaga, zwolniła, zamyśliła
się, odstąpiła trochę. Piszę to z żalem, bo jest to ma ulubiona postać z całego
cyklu (nie licząc pana Dareczka!), myślę jednak, że to poniekąd celowe, to
musiało w końcu nadejść.
Generalnie mimo różnych wydarzeń, to tak naprawdę
niemal przez całą książkę nic się nie dzieje, odnoszę silne wrażenie, że
wszystko jest tylko nieporadnym tłem dla już mało porywającego romansu, który
za chwilę będzie miał swój słodki koniec, choć jak dla mnie nie powinien on
nawet im się udać. Zdecydowanie można było cała historię skończyć o jeden tom
wcześniej, dać mniej latania Gosi po lasach, cmentarzach, wizjach, mniej jej
użalania się na skarpetki, świecenia tyłkiem w samych majtkach, wywracania się i mniej rozmów z
kimś, kto siłą rzeczy nie będzie jej później znać, mniej bezsensownych spotkań
ze Swarożycem, mniej Mieszkowych fochów i wtedy zostałoby nam, no tak, mało by
zostało, ale ładnie by się zmieściło wcześniej.
Nie czułam też żadnej ekscytacji w związku z mającym
narodzić się dzieckiem, ja wiem, że to niezwykłe wydarzenie, pomysł może i
intrygujący, furtka otwarta, ale mnie osobiście jakoś nawet to już nie porwało.
Chyba się znudziłam.
Jeśli chcecie wiedzieć, czy warto przeczytać „Przesilenie”,
to może teraz Was zaskoczę, bo powiem, że warto, ale tylko po to, by skończyć
ten nie najgorszy przecież cykl. Jeśli jesteście przed lekturą pierwszego tomu,
to cóż, decyzja należy do Was. Pomysł na świat jest fascynujący, bohaterka
niestety denerwująca, niedorzeczna wręcz, główny bohater umięśniony ideał, a
miłość między nimi niespecjalnie bujnie kwitła. Niektóre obrzędy były pięknie
opisywane, czuło się klimat, drugoplanowe postaci miały swoje momenty, czasem
zbyt krótkie i powierzchowne, ale były. Baba Jaga jest czarująca, ja właściwie
dla niej chciałam czytać do końca i trochę się zawiodłam, żałuję też ciągle
pana Dareczka, to chyba najfajniejsza postać, jaka powstała. Mam mieszane
uczucia, ciężko mi je sprecyzować po zdecydowanie najsłabszym tomie, w dodatku
kończącym całą przygodę. Jako romans z klimatem słowiańskim w tle, może być, choć
denerwuje tutaj pewna powierzchowność, spłycenie relacji, jeśli wyjdą kolejne
tomy nowej serii opartej na tym świecie, to na pewno sięgnę, może w nim
podwaliny będą solidniejsze. Jeśli szukacie czegoś więcej, czegoś mocnego, z
przytupem, z prawdziwą słowiańską duszą, to możecie się niestety zawieść.
Polecam jednak przekonać się osobiście, szczególnie jeśli gustujecie w lekkich
historiach miłosnych. Ocenę daję za cały cykl 6/10.
Ocena 4/10
Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu WAB
Ula Wasilewska
Mam pierwsze dwa tomy na półce, ale aż się boję po nie sięgać, bo chyba naklnę niemiłosiernie na główną bohaterkę... :P
OdpowiedzUsuńOj, na pewno, bo w pierwszym tomie Gosia jest wręcz niemożliwa. ;)
UsuńJuż myślałam, że nie trafię osoby z podobną opinią do mojej :D Witaj bratnia duszo! ;P Tom bardzo rozczarowujący :/ Autorka wyraźnie nie miała na niego pomysłu. Wątki ze Swarożycem i dziennikarką były pozbawione sensu.
OdpowiedzUsuńA Gosia... aż nie mam słów, aby opisać głupotę tej kobiety. To latanie prawie na golasa mnie rozwaliło :P Rozumiem, że nie miała do końca wyjścia, bo robiła to nieświadomie, ale wiedząc, że może dość do takiej sytuacji ponownie w końcu wyciągnęłabym wnioski i położyła się spać w ubraniu.
Poza tym nigdy nie lubiłam Mieszka, ale tu już wyjątkowo mnie denerwował swoją obojętnością i bezuczuciowym podejściem. Taki robot. Ja rozumiem, że gdy ma się 1000 lat pewne rzeczy nie przystoją, ale bez przesady. Przez jego zachowanie cały wątek romantyczny był mało wiarygodny.
Szkoda, że ta część taka słaba. Pozostawia pewien niesmak i skazę na całej, jakby nie patrzeć niezłej serii.
Pozdrawiam!
houseofreaders.blogspot.com