![]() |
źródło |
Następnie wydarzenia toczą się lawinowo,
nie braknie w całej książce prostego humoru, z którego można zaśmiewać się do
łez, ale też i mnóstwa kwestii do przemyśleń. Barry poznaje różne rodziny, które
mają odmienne style życia, czy też statusy społeczne, poznaje ich od tak zwanej
poszewki, szuka w nich tego „idealnego czegoś”, czego mu tak brakuje w jego
własnych rodzicach za pomocą swej listy. Przez cały czas mgliście widzi parę
niewyraźnych ludzi, którzy zawsze są blisko i ciągle oferują swą gotowość do
szczerej pomocy. I choć chłopiec nie bardzo jest w stanie się na nich skupić i
nie może dojrzeć ich twarzy, czuje płynącą od nich szczerość i ciepło w sercu.
Schemat dosyć znany, nie wiem, czy oklepany
już, czy nie, ale „uważaj czego sobie życzysz, bo może się spełnić” – od
początku to dźwięczało mi w uszach (z tyłu okładki możemy w sumie przeczytać
niemal identyczne ostrzeżenie). Barry za sprawą (być może) magii zostaje
przeniesiony do Dzieciowa, gdzie, jak się okazuje, panują zupełnie inne zasady,
znajome mu dzieci kompletnie go nie znają, nazywają się inaczej i przedstawiają
mu inny obraz nowej rzeczywistości. Dorośli w tym świecie robią właściwie to
samo, co w prawdziwym, jednakże nie mogą po prostu „mieć” dzieci. Tutaj to
dzieci wybierają swoją rodzinę na podstawie własnych preferencji i podpisują
umowę. Czasu Barry ma jednak coraz mniej, bo za pięć dni będą jego dziesiąte
urodziny i jeśli do tego czasu nie dokona wyboru, to wtedy… Właśnie, co wtedy
się stanie? Wydaje się, że jednak coś strasznego.
David Baddiel pisze lekko, porywająco od
samego początku i doskonale ujmuje uczucia bohatera. Już od pierwszych stron sympatyzujemy
z Barry’m, JS wyprowadzają nas z równowagi, a rodzice sprawiają zawód. Motyw do
wymiany rodzica jest mi znany z dzieciństwa choćby z filmu familijnego pt. ”Jak
kupić nowa mamę” z 1994 roku. Chyba to taki temat, który przewija się
nieskończenie w każdym pokoleniu przez głowy wszelkich nieszczęśliwych, czy też
zbuntowanych dzieci, które są złe na swoich rodziców i są przekonane, że inny
byłby na pewno lepszy. Dostają więc szansę na kupno, zatrudnienie, czy wymianę
na nowego i okazuje się, że jednak ich własny, był tym najlepszym i za nim
tęsknią.
Nie chodzi w tym naturalnie o to, że
dzieci są głupie i dokonują złych wyborów. Książka zachęca, żeby po pierwsze:
czasem spróbować z dystansu spojrzeć na swoją sytuację i zobaczyć, iż wcale nie
musi być tak źle, a rodzice się o nas troszczą jak najlepiej potrafią. Po
drugie: by dorośli zawczasu zauważyli, że czasem przekraczają pewne granice,
albo też zaniedbują w jakiś sposób dzieci (ciągłe odmawianie przez zmęczenie,
kto tego nie zna?), traktują niesprawiedliwie, a one wtedy czują się tak
pokrzywdzone, że mogą zrobić coś niekoniecznie odpowiedzialnego W końcu to
tylko dzieci. Zastanówmy się czasem, czy nie dajemy dzieciom powodów, takich
dziecięcych może powodów do tego, aby chciały zgłosić się do AWR?
Książka jest przepięknie wydana,
doskonale prezentuje się na półce, okładka, jak i grzbiet idealnie trafił w me
gusta. W taki sposób powinny być wydawane książki, gdzie oprawa dorównuje
świetnej treści. W środku znajdziemy również wspaniałe ilustracje artysty
Jim’a Field’a, które bardzo dobrze oddają klimat całej powieści.
Szczerze polecam Wam „Agencję Wynajmu
Rodziców” do przeczytania swoim dzieciom, ale też dla nich jako pozycję do
samodzielnego czytania - umiarkowanie duża czcionka to ułatwia. Zaręczam, że będzie z czego się szczerze pośmiać, ale nie zabraknie również ogromnych wzruszeń i przenośni (moja ulubiona z wymiętą, nieczytelną już listą wylatującą przez okno). Nam, rodzicom,
pozostaje jednak, tak jak autor, mieć nadzieję, że nasze dzieci w najbliższym
czasie nie zgłoszą się do AWR
Ocena 10/10
Za możliwość przeczytania dziękuję
Wydawnictwu Lemoniada
Ula Wasilewska
0 komentarze:
Publikowanie komentarza