
„Gra poza prawem” to historia trzech niepowtarzalnych kobiet, które los złączyła ze sobą na bardzo różne sposoby. Znajdziecie w niej również niemało lęku i grozy. A co jeszcze ciekawsze – czasem czyta się ją tak lekko i zwinnie, jakby miała w sobie nutkę kryminalnej komedii. Jestem naprawdę pod wrażeniem takiego bukietu literackich barw. To słodko-gorzka powieść, w której nie brak ani soli ani pieprzu.
Magdalena Zimniak osnuwa swoją
opowieść wokół trzech kobiet: Beaty, Doroty i
Oli. Każda z nich jest narratorem własnej opowieści. Na przedstawiony świat możemy,
zatem spojrzeć oczami różnych kobiet. Autorka decyduje się tym samym na dość
niebanalny podział książki na rozdziały oznaczone imionami poszczególnych
postaci. Nie zmienia jednak w żaden sposobu narracji, co moim zdaniem bardzo sprzyja czytelnikowi.
Beata - to dojrzała już kobieta, matka dorosłej
córki, którą urodziła mając zaledwie szesnaście lat i którą wciąż ukrywa przed
światem.
„Zgłośmy to na policję. Miałaś szesnaście lat, łatwo cię było omotać. Nie ukarzą cię surowo”.
Jedynymi bliskimi jej osobami jest niepełnosprawna córka i matka, która zresztą
manipuluje nią jak tylko może. Rodzicielka jest uznanym ortopedą z prywatną
praktyką lekarską, więc z perspektywy finansowej Beacie nie do końca przeszkadza
władczość matki. Sama jest tylko kierownikiem w bibliotece, a ta pensja z
pewnością nie powoli jej na samodzielne utrzymanie domu i chorej córki. Beata, wciąż przecież młoda i atrakcyjna kobieta, nie
stroni od kontaktów z mężczyznami. Być może nadal szuka prawdziwej miłości,
której niedane jej było dotąd zaznać. Jej relacje z córką są raczej dziwne, powiedziałabym nawet że patologiczne
i pozostawiają wiele do życzenia. Nie brak w nich skrajnych emocji – a te wyjątkowo
mocno nadają dramatyzmu powieści.
„Zbliża się do czterdziestki, ale nadal udaje małolatę. Miniówy, obcisłe sweterki, opinające dżinsy”.

„[…] Mały potworek odziedziczył w genach nieco zdolności. – Słowo „potworek” przestało już robić na mnie wrażenie, a komplement sprawiał mi przyjemność”.
Z jednej strony obdarzona
opieką i „chorą miłością”, bo inaczej tego określić nie potrafię przeżyła 20
lat. W młodej kobiecie zaczyna jednak narastać bunt i rodzą się marzenia. Paradoksalnie
z pomocą przychodzą jej włamywacze. To oni otwierają jej okno na świat.
Ola to młoda dwudziestokilkuletnia kobieta, trochę pogubiona we własnym świecie. Wychowanka
domu dziecka, bibliotekarka i podwładna Beaty. Nierzadko obracająca się w dość
szemranym towarzystwie. Z nienawiści, albo i tęsknoty, ( kto to wie?) Postanawia dokuczyć
własnej szefowej i pomieszać nieco w jej życiu. Namawia do udziału we włamaniu
przyjaciela, chłopaka z bidula i drobnego złodziejaszka. Oboje nie spodziewają się konsekwencji własnego wybryku, jakie przyjdzie im wkrótce za niego zapłacić. Spotkanie z Dorotą i odkrycie wielkiej
tajemnicy Beaty to nic w porównaniu z ciałem i zbrodnią, w którą zostaną wplątani,
poniekąd na własne życzenie.
„Uważam się za specjalistkę od kłamstw, ale w tym momencie nie byłabym w stanie wymyślić żadnego, a przecież nie powiem” „przypominasz mi moją matkę”. Taka niestety jest prawda. Dlatego tak mnie fascynuje i tak bardzo odpycha”.
I tak oto, w pozornie
poukładanym i niezmiennym świecie trzech kobiet wszystko wywraca się do góry
nogami, a każdy kolejny dzień jest niczym Armagedon.
Magdalena Zimniak, na tyle sprytnie buduje
wątki i tok powieści, ze wcale nie ma się ochoty jej opuszczać. Z każdym
kolejnym rozdziałem robi się coraz ciekawiej i niebezpieczniej. Tajemnica morderstwa
zakręca tak wielkie spirale, że do samego końca nie można być pewnym jej
rozwiązania. Czy zaskakuje? To już indywidualna sprawa każdego czytelnika.
Nie to było jednak dla mnie samej
najważniejsze w powieści.
Istotna rolę odgrywa tu, bowiem historia miłości matki i córki. Miłości niedojrzałej, bolesnej, skrajnej, gotowej do poświęceń i nienawiści. Uczuć tak wielkich, że aż przerażających. Pod tym względem, to niezwykle przerażająca i przejmująca do szpiku kości historia, chwytająca mocno za gardło i serce, poruszająca nawet najcieńsze struny naszej wrażliwości.
Istotna rolę odgrywa tu, bowiem historia miłości matki i córki. Miłości niedojrzałej, bolesnej, skrajnej, gotowej do poświęceń i nienawiści. Uczuć tak wielkich, że aż przerażających. Pod tym względem, to niezwykle przerażająca i przejmująca do szpiku kości historia, chwytająca mocno za gardło i serce, poruszająca nawet najcieńsze struny naszej wrażliwości.
To powieść,
którą ma się jednak nadzieję poznać wyłącznie, jako literacką fikcję. Za dużo w
niej jak na realne życie kłamstwa, strachu, uzależnień, przemocy,
niespełnionych marzeń, chorób i kalectwa, skrytych przyjaźni, samotności,
przestępstw i chorej miłości.
To powieść prawie idealna, - prawie bo to rzecz przecież gustu. Mimo wszystko polecam. Choćby po to, by móc
spojrzeć na świat innymi oczyma, poczuć lęk albo zwyczajnie przeczytać całkiem
dobrą powieść.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Prozami
Ocena 8/10
Edyta Sztylc
Sama nie wiem, czy sięgnę, na chwilę obecną raczej nie.
OdpowiedzUsuńJa nie zastanawiam się, czy sięgnę po tę książkę. Zrobię to bez wahania przy najbliższej okazji. Dziękuję za świetna recenzję i pozdrawiam, Zdzisław www.krainslowa.blogspot.com
OdpowiedzUsuń