![]() |
[źródło] |
Bohaterką
książki jest Ellie Knight – dwudziestokilkoletnia singielka (hura!), u
której niedługo wybije trzydziestka; na horyzoncie nie widać żadnego
księcia na białym koniu, a jakiego rodzina chciałaby w końcu poznać. Bo
przecież istnieje niepisana zasada w społeczeństwie, że jeśli nie
wyjdziesz za mąż przed trzydziestką, nie wyjdziesz już wcale, a twoja
przyszłość będzie kręcić się jedynie wokół kotów i narzekań na
nieznośnych, strasznie hałasujących sąsiadów.
I
właśnie taki problem ma Ellie. Ma już po dziurki w nosie ciągłych
zapytań rodziny o jej "stan związkowy", dlatego postanawia założyć konto
na Tinderze, aby chociaż trochę odciągnąć od siebie uwagę. Co okazuje
się totalną katastrofą. Faceci z portalu są niezdecydowani,
nieogarnięci, a jeśli jest z nimi o czymś pogadać, to okazuje się, że
interesuje ich tylko jedno. Klasyk.
I
myślę, że panna Knight już dawno by się poddała w poszukiwaniu partnera
metodami niekonwencjonalnymi, gdyby nie jej dwójka przyjaciół: Sophie i
Thomas, dzięki którym w ogóle powstało konto Lenny (przezwisko
wymyślone przez ojca).
Jej randki?
Jeżeli te spotkania z ludźmi płci męskiej można tak nazwać, to jedna
wielka pomyłka. Facet, który przychodzi na randkę pijany; facet, którego
rozwój zatrzymał się na ósmej klasie podstawówki i posiada
wyspecjalizowane słownictwo charakterystyczne dla polskiego "Seby". Czy
tylko ja w tym widzę autentyczność? Nic nie jest przerysowane, Ellie nie
spotyka od razu jakiegoś wyidealizowanego biznesmena, który zakochuje
się w niej od pierwszego wejrzenia, za to ciągle odhacza następnych
mężczyzn, poszukując tego jedynego. Co nie jest wcale takie łatwe,
patrząc na wcześniej wspomnianych typów. Niepocieszające jest też to,
jej najlepsza przyjaciółka zakłada rodzinę, ma dziecko, a koleżanka z
pracy po jednym i jedynym skorzystaniu z portalu matrymonialnego poznaje
chłopaka, z którym na drugi dzień planuje ślub.
"Gdy zwracałam uwagę na fakt, że jestem dorosła, wybuchała łagodnym śmiechem, poklepywała mnie, jakbym była idiotką, i wyrozumiałym tonem wyjaśniała, że to oczywiście nieprawda. W sumie mogła mieć rację."
Ale
Ellie jest silna i między innymi to mi się w niej podoba. Nie
interesuje ją opinia innych ludzi, nie zraża się drobnymi porażkami w
randkowaniu, a na pytania swojej siostrzenicy o miesiączkę odpowiada z
rezerwą, bo nie wiadomo, co tej małej strzeli do głowy.
Zdecydowanie
na kartach strony widać jej silny charakter, jej nieuporządkowanie,
które jest w tej książce cudownie opisane i chyba właśnie przez to
najbardziej pokochałam Lenny. Mała odmiana od tych wszystkich idealnych
bohaterek z ładna buzia, dostających pracę od razu po studiach. Jak dla
mnie jest ona takim prawdziwym obrazem kobiety; nie tej wykreowanej
przez media, która w każdym calu jest idealna i nigdy nie popełnia błędów. Była ona tak realna, że czasami aż łapałam się za pełne
zrozumienia serce, czytając o jej kobiecych rozterkach.
Czy
ta książka była śmieszna? Była. Ale nie na tyle, żebym za każdym razem
płakała że śmiechu. Dlatego nie rozumiem tych całych obietnic o tym, że
podczas czytania będę potrzebowała paczki chusteczek. Nie zużyłam ani
jednej. Ale śmieszna była. Szczególnie śmieszyły mnie dialogi pomiędzy
Ellie i jej siostrzenicą, a także przerywniki w postaci opowiadania ojca
Lenny - Alana. To było tak bardzo dziwne, że aż śmieszne. A kiedy
pojawiły się powiązania do "klasyku" - "Pięćdziesięciu twarzy Grey'a",
myślałam, że padnę ze śmiechu. Myślę, że gdyby tych przerw nie było, książka była
by momentami nudnawa, a bez tego też była. Często na początki
śmieszne przemyślenia bohaterki zaczęły mnie nudzić i musiałam naprawdę
się zmuszać, żeby niczego nie pomijać.
Podobało
mi się też to, że obok tych wszystkich randek, śmiesznych sytuacji w
życie Ellie było wpisane ludzkie cierpienie. W tym przypadku śmierć jej
matki i to jak ona radziła sobie z żałobą. Nie było to opisane tak po
macoszemu. Czytając nie czułam fałszywego współczucia w postaci: "ojej,
jaka ona biedna".
Lekki język
zdecydowanie też ułatwiał przyswajanie lektury. Nie trzeba było jakoś
się specjalnie koncentrować, skupiać. Był to po prostu styl pisania XXI
wieku z innymi smaczkami, świadczącym o tym, że główną bohaterką jest
kobieta. Tylko że gdybym musiała przeczytać ja jeszcze raz, to nie
zrobiłabym tego. Nie jest to książka, do której wracałabym co jakiś
czas, by przypomnieć sobie swój ulubiony fragment. I chociaż kończy się niestereotypowo,
co mi się bardzo podoba, to chyba na razie odpuszczę sobie tego typu
literaturę. Mimo tylu zalet "Hot mess" za bardzo do mnie nie przemawia. Tak, zwraca ona uwagę na pewne aspekty życia, otwiera oczy
na pewne sprawy. Ale czy są to rzeczy, o których bym nie wiedziała? Nie.
Aczkolwiek
jeśli lubicie pozycje takie jak "Dziennik Bridget Jones", gdzie można pośmiać
się z ułomności bohaterek tak bardzo podobnych do was, to "Hot mess" w
pełni się sprawdzi. Kto wie, może kilka razy podczas jej czytania
wybuchniecie śmiechem?
Ocena: 6/10
Za możliwość przeczytania dziękuję bardzo Wydawnictwu Burda Książki.
Klaudia Korytkowska
Bardzo fajna recenzja, szczera i dociekliwa. I spodobał mi się ogromnie ten fragment: " Mała odmiana od tych wszystkich idealnych bohaterek z ładna buzia, dostających pracę od razu po studiach. Jak dla mnie jest ona takim prawdziwym obrazem kobiety; nie tej wykreowanej przez media, która w każdym calu jest idealna i nigdy nie popełnia błędów." No właśnie, mnie też denerwuje ten idealny, nieprawdziwy obraz kobiety, te wszystkie idealne bohaterki... Jeszcze a propos tych chusteczek, które to niby będziesz musiała zużyć ze śmiechu... Też mnie to wkurza, jak wszędzie obiecują (ostrzegają?), że będziesz płakać ze śmiechu czy ze wzruszenia. Te zapowiedzi na książkach czy filmach: "Przygotuj paczkę chusteczek"... Ech... :/ NIGDY nie zużyłam żadnej paczki chusteczek przy książce czy filmie. Ani ze śmiechu, ani ze wzruszenia. Po prostu NIE KAŻDY płacze. Czemu ludzie są tacy stereotypowi???
OdpowiedzUsuńDzięki za tę recenzję, po tym, co napisałaś, doskonale można wyobrazić sobie tę książkę i ocenić, czy chce się to czytać.