![]() |
[źródło] |
Dr
Ephraim Goodweather boryka się z licznymi problemami: jest lekomanem,
jego była żona
próbuje go zabić, syn
został porwany, jego
dziewczyna Nora chce go zostawić
dla ich wspólnego przyjaciela, a dawni sojusznicy zaczynają
w niego powątpiewać.
Niestety to nie koniec, ponieważ Eph ma jeszcze większe
kłopoty, a wraz z nim reszta ludzkości
– świat został
opanowany przez wampiry, które uczyniły
z ludzi swoich niewolników, a po katastrofie ekologicznej zniszczony
ekosystem umiera. Czy może
być gorzej? Owszem.
Wystarczy dodać, że
tymi wampirami kieruje jeden super wampir - Mistrz. Niczym wirus
stwór potrafi przenieść
się na inną
żywą
istotę, przejmując jej
ciało, co czyni go prawie nieśmiertelnym.
No właśnie,
prawie...
Tak
wygląda pokrótce zarys
fabuły „Wiecznej nocy”.
Jest to ostatni tom trylogii Chucka Hogana i Gullermo del Toro,
której pierwsze części
„Wirus” i „Upadek” zostały
wydane parę lat temu.
Nareszcie czytelnicy doczekali się
końca opowieści.
Czy będzie on dla nich
satysfakcjonujący? Czy
ktoś kto pierwszy raz
słyszy o tej książce
może ją
zupełnie niezależnie
od poprzednich ot tak sobie przeczytać?
Pierwsze
pytanie wymaga rozbudowanej odpowiedzi, dlatego zacznę
od tego drugiego. Tak, można
nie znając poprzednich części przeczytać
„Wieczną noc”.
Powieść ta nawiązuje do
poprzednich utworów, jednak z łatwością
można zorientować
się co się wydarzyło
wcześniej.
Czy
finalny tom spełni
oczekiwania fanów serii? Myślę,
że w głównej
mierze tak, choć sama nie
jestem do wszystkich pomysłów
przekonana. Zacznijmy jednak od początku.
Czy
„Wieczna noc” jako książka post apokaliptyczna ma klimat? Zdecydowanie tak. Przede wszystkim
trzeba zaznaczyć, że
od początku serii
ludzkość zmniejszyła
się o jedną
trzecią i mimo że
akcja jest skoncentrowana w Nowym Yorku, to autorom udało
się wiarygodnie
przedstawić to miasto
tak, że ma się wrażenie,
iż jest ono wyludnione.
Apokalipsa stała się
udziałem ludzi na różnych
płaszczyznach. Zagłada
ekosystemu, zniszczenie miast, założenie
obozów pracy, eksterminacja „zbędnych”
ludzi czy zmiana dawnych warunków życia
to jedno, ale fakt z jak niewielkim oporem spotykają
się wampiry świadczy
o utracie wszelkiej nadziei i deprecjacji wartości.
Autorzy wspominają o
syndromie sztokholmskim w kontekście
syna Epha i myślę,
że to także
dobre wytłumaczenie,
dlaczego „wolni” obywatele wydają
na śmierć
innych naruszających
obowiązujące
zasady, więźniowie w obozach koncentracyjnych zachowują
się tak posłusznie,
a uprzywilejowani są
zadowoleni ze swojej egzystencji.
Oczywiście
przeszkadza mi trochę, że
fabuła jest prowadzona w NY. Nawet odpowiedź
na pytanie skąd pochodzi
prastary wampirzy szef jest związana
z tym miastem. Jest to megalomańskie
i zastanawiam się czy sami Amerykanie nie są
zmęczeni czytając
po raz kolejny o tym miejscu. Mimo, że
jestem strasznym mieszczuchem i uwielbiam atmosferę metropolii to
nawet ja mam dosyć Nowego
Yorku w literaturze, filmach czy serialach.
Nawiązując
do pomysłu autorów na genezę Mistrza to muszę napisać, iż nie
podoba mi się ta
historia. Oczywiście
doceniam fakt, że autorzy
zrezygnowali z mitu Vlada Palownika i zmienili wizerunek wampirów –
jest to nowatorskie i odważne. Pisarze zaczerpnęli inspirację z
tego co jest esencją wampiryzmu i ich anty-bohaterowie są po prostu
potworami, a nie atrakcyjnymi, bladolicymi ludźmi z supermocami.
Takie wampiry wypadają przekonywająco i interesująco – mnie
bardziej odpowiadają. Jednak to co wskazano jako źródło
powstania Mistrza jest zbyt wydumane. Wolałabym,
aby ten wątek poszedł
zdecydowanie w kierunku biologii, może genetyki, a nie mitologii.
Na
minus muszę zaliczyć fakt, że fabuła jest do bólu przewidywalna.
Szkoda.
Powieść
czyta się ekspresowo,
gdyż fabuła
nie ma zbędnych
przestojów. Historia angażuje czytelnika, który kibicuje tej
garstce straceńców, którzy próbują ratować ludzkość. Jest to
literatura wypełniona dynamiczną akcją z elementami horroru. Jeśli
chodzi o ten drugi gatunek to na mnie największe
wrażenie wywarły
fragmenty z matką Gus'a,
które są po prostu
upiorne. Nie jest to nowy pomysł, jeśli ktoś kojarzy „The
Walking Dead” może zauważyć pewną inspiracje, ale wykonanie
wypadło naprawdę emocjonująco.
Podoba
mi się to w niej to, że autorzy starali się rozróżnić sposób
wypowiedzi różnych osób i że można w nich znaleźć odbicie ich
charakterów.
Myślę,
że jeśli komuś spodobały się pierwszy i drugi tom to nie trzeba
przekonywać go do przeczytania tej części. Dla tych co nie czytali
myślę, że również to będzie interesująca lektura.
Ocena
8/10
Za
możliwość przeczytania dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka.
Anna
Mackiewicz
0 komentarze:
Publikowanie komentarza