Kochani! Mam dla Was prawdziwą perełkę. Grzegorz Brudnik, autor książki "Mayday" od wydawnictwa Filia, zgodził się odpowiedzieć na kilka pytań, także tych nietypowych. Co sądzi o wątkach miłosnych w literaturze i jak trudno jest tworzyć prawdziwie wciągające historie? Czy określenie szczegółów wypadku jest łatwe? Przeczytajcie sami!
![]() | ||
fot. Bartosz Pussak |
Z perspektywy
debiutanta - jaki jest najtrudniejszy aspekt wydawania własnej powieści?
Akurat w tej kwestii moja odpowiedź z pewnością nie będzie
zbyt reprezentatywna, bo ja swoją powieść wydałem bez większego wysiłku.
Oczywiście kosztowało mnie to sporo pracy, oczywiście trwało to bardzo długo,
ale wydawcy nie musiałem szukać. Po prostu wysłałem tekst i kilka tygodni
później miałem gotową umowę. To był moment kiedy poczułem się doceniony i
naprawdę w siebie uwierzyłem. Wracając jednak do pytania, to chyba ciągłe
poprawianie powieści. Dążyłem przy tym może nie tyle do doskonałości, co jednak
do pewnego poziomu, który zagwarantowałby mi tak dobre recenzje, jak te, które
mam obecnie przyjemność czytać. Pomagało mi przy tym wiele osób, wielu bardzo
dużo zawdzięczam. Ale była to tytaniczna robota. Łącznie pisałem tę książkę
siedem lat. Taka jest cena realizacji marzeń. Z kolei drugą książkę pisałem już
tylko pół roku, a uważam, że jest lepsza, niż ta pierwsza. Wypracowałem sobie
metodykę i było po prostu łatwiej. Poza tym złapałem już bakcyla.
Co zainspirowało
Cię do pisania właśnie w tym, a nie innym gatunku literackim? Osobiście uważam,
że sensacja jest jednym z najbardziej wymagających rodzajów książek. Trzeba się
porządnie natrudzić, żeby utrzymać akcję na takim poziomie, żeby zachować uwagę
czytelnika...
A dla mnie dokładnie przeciwnie. Uważam, że sensację pisze
się łatwo. Nieporównywalnie łatwiej, niż powieść obyczajową, że o historycznej
nie wspomnę. Łatwiej również, niż kryminał, choć to jeszcze zależy jaki.
Pracując nad sensacją nie mam właściwie żadnych ograniczeń, prócz tych, które sam
sobie narzucę. Narzucam ich sporo, bo zależy mi, by książka spełniała bardzo
wyśrubowane normy jakości, które nawiasem mówiąc również sam sobie ustalam. Ale
poza tym – sky is the limit. Acz
przyznaję, że do tego typu literatury trzeba posiadać pewne predyspozycje. Mam
na myśli umiejętność opowiadania historii. Nie tylko wymyślania, ale również
właśnie opowiadania. Wykorzystywania, a niekiedy wręcz wymyślania odpowiednich
środków przekazu. W powieści sensacyjnej ważna jest dynamika zdarzeń. A
dynamikę buduje nie tylko akcja, ale również język powieści. Poza tym, autor
taki jak ja, musi odczuwać bezustanny imperatyw poznawania otaczającego go
świata. Bo jeśli książka ma ponad 500 stron i na każdej coś się dzieje, należy
zadbać, by miejsce akcji za każdym razem było naszkicowane odpowiednio ostrym
konturem i nasycone odpowiednio wiarygodnym tłem. Ja się w każdym razie bawię
przy tym znakomicie.
Czy gromadzenie
informacji do książki wiązało się z problemami? Jestem w stanie wyobrazić sobie
kłody w postaci chociażby elementów budowy maszyn.
Nie nazwałbym tego problemem. Raczej wyzwaniem. Ja akurat
piszę o rzeczach, o których mam pojęcie. Wiąże się to z moimi
zainteresowaniami, a także otoczeniem, w jakim dorastałem. Mój ojciec i bracia
projektują statki, więc tematyka maszyn transportowych zawsze była obecna w
moim rodzinnym domu. Posiadam bardzo dużą bazę wiedzy – mam tu na myśli
książki, raporty z badań wypadków, różne opracowania tematyczne. I generalnie
całą wiedzą przekazywaną mojemu czytelnikowi dysponowałem zanim zacząłem pisać
książkę. Dzięki temu mogłem ją odpowiednio zaprojektować. A jeśli już na etapie
pisania czegoś mi brakowało, to bez większego kłopotu mogłem sobie stosowną
informację odszukać w źródłach lub, co też się zdarzało, zasięgnąć rady ojca
czy braci. Inna sprawa, że dużo frajdy sprawia mi również bezpośrednie
pozyskiwanie wiedzy. W ramach przygotowań do książki zwiedziłem już prom
kursujący pomiędzy dwoma brzegami Świny czy zakład mikrobiologii UG. Teraz
szukam różnych kontaktów do instytucji zajmującej się obsługą ruchu kolejowego
i tu też mam nadzieję na ciekawe przygody. Jestem w tej fajnej sytuacji, że
moje zainteresowania pozwalają mi pisać, a pisanie pozwala mi rozwijać
zainteresowania. Na hasło „pisarz chciałby prosić o pomoc merytoryczną” otwiera
się wiele drzwi i serc. Ludzie chcą pomagać.
Ile jest Grzegorza
Brudnika w Aleksandrze Gallu?
Paradoksalnie niezbyt wiele. Oczywiście, są pewne zbieżne
cechy, on jest ode mnie o dzień młodszy i ma mój wzrost. Po to, by łatwo mi
było zapamiętać te informacje. Ale oczywiście jest ode mnie dużo sprawniejszy,
bardziej inteligentny i przystojny. Nie wiem, czy potrafiłbym się z nim
zakumplować, bo mam wrażenie, że to człowiek, który nie potrzebuje kumpli. Ma
kilkoro przyjaciół i tyle. Nie boję się powiedzieć, że to dziwak, choć on
pewnie myśli, że z nim wszystko jest w porządku, tylko świat dookoła jest jakiś
nienormalny. No i przede wszystkim on jest wykwalifikowanym, świetnym
specjalistą w swojej dziedzinie. A ja jestem raczej humanistą i musiałem się
natrudzić, by mu tę jego doskonałość zaszczepić. Ale dodam, że nie chciałbym,
by Aleks był bohaterem idealnym. Wkrótce wyjdą na jaw trochę czarniejsze karty
z jego historii. To nie jest ani świętoszek, ani bezrefleksyjny altruista. W
dodatku zupełnie nie radzi sobie z emocjami. Nie potrafi ich odczuwać tak, jak
każdy z nas, przez co zawodzi na wielu frontach. Ten bohater jest tak naprawdę
eksperymentem. Z człowieka nie da się zrobić robota. A ja właśnie z Aleksa
uczyniłem robota. I teraz z rozbawieniem obserwuję, jak sypią mu się kolejne
obwody, jak szwankuje oprogramowanie i zawiesza się procesor. Można powiedzieć,
że jestem kiepskim konstruktorem. Ale ja to zrobiłem specjalnie. I ciekaw
jestem, czego ten człowiek może się jeszcze nauczyć. Bo ja sam tego na tę
chwilę nie wiem.
Gdybyś zamiast
rozwiązywać zagadki związane z wypadkami transportowymi miał stanąć po tej
drugiej stronie - w dobie dzisiejszej technologii co jest bardziej
prawdopodobne i łatwiejsze do spowodowania
- awaria samolotu czy statku?
To chyba najciekawsze pytanie, jakie dostałem w życiu. A
odpowiedź jest niejednoznaczna. Jeśli przyjmiemy, że mowa o zamachu
terrorystycznym, to teoretycznie łatwiej doprowadzić do katastrofy lotniczej.
Samolot to bardzo delikatna i wrażliwa konstrukcja. Musi być relatywnie lekki i
elastyczny, a w dodatku porusza się w bardzo niesprzyjającym środowisku. Mowa
choćby o temperaturze czy ciśnieniu atmosferycznym na tych dziesięciu czy
trzynastu tysiącach metrów. Na dobrą sprawę przy sprzyjających zamachowcy
okolicznościach wystarczy jeden strzał z pistoletu, by rozbić nawet największy
samolot świata. Z kolei statki to gigantyczne maszyny o potwornej
wytrzymałości. Coś takiego można zatopić tylko za pomocą wyrafinowanego
sabotażu albo potężnego ładunku wybuchowego. Co oczywiście oznacza ogromne
koszty. Inna sprawa, że dużo łatwiej wprowadzić na pokład statku ogromny
ładunek wybuchowy, niż niewielki nawet pistolet na pokład samolotu. Mimo
wszystko uważam jednak, że łatwiej jest strącić samolot. Zresztą, przemawia za
tym historia. W zamachach terrorystycznych dużo częściej życie tracili
pasażerowie samolotów. Mówi się również o przypadkach, w których piloci
samolotów celowo rozbijali swoje maszyny. A o kapitanie statku celowo topiącego
swoją jednostkę to jeszcze nie słyszałem. Mam na myśli oczywiście czasy pokoju,
bo w trakcie wojny zdarzały się takie rzeczy. Na przykład sprawa niemieckiego
krążownika Admiral Graf Spee. Bardzo interesująca historia.
Po lekturze
"Mayday" wydaje mi się, że jestem w stanie sobie wyobrazić, w jaki
sposób mniej więcej wygląda śledztwo odnośnie wypadków, chociażby lotniczych.
Jak myślisz, dlaczego w rzeczywistości zwykle określenie przyczyn takiej
katastrofy trwa tak długo? Nawet kilka lat?
Bo to bardzo trudne. Prawda jest taka, że ja wymyśliłem
banalny wypadek, który banalnie łatwo wyjaśnić. Przynajmniej jeśli chodzi o
technikalia. A niekiedy wypadki są dużo bardziej skomplikowane. Przykładowo, w
przypadku katastrofy lotu Alaska Airlines 261, gdzie pękła śruba stabilizatora,
trzeba było wydobyć z oceanu cały wrak i żmudnie poszukiwać elementów, które
wyglądałyby podejrzanie. To wymaga czasu i najlepszych specjalistów na świecie.
Nie ma wielu osób, które potrafiłyby odróżnić śrubę uszkodzoną w wyniku
katastrofy, od śruby, której uszkodzenie do katastrofy doprowadziło. A przecież
po wyłuskaniu takiego dowodu, trzeba jeszcze ustalić, dlaczego do takiej awarii
doszło. Czy zawiódł element, technologia produkcji, serwisowanie, niewłaściwie
użytkowanie, może sabotaż? W przypadku katastrofy lotu British Airways 38
okazało się, że w pewnych bardzo szczególnych okolicznościach (konkretna
wysokość, konkretna wilgotność powietrza i temperatura, konkretnie zadana moc
samolotu) w przewodach paliwowych odkłada się lód, który zatyka potem wymienniki
ciepła i prowadzi do dławienia się silników. Ale w choć odrobinę innych
warunkach niż te konkretne nic takiego nie ma miejsca. No więc wyobraźmy sobie
teraz pracę śledczych, którzy najpierw muszą w teorii określić, na co wskazują
dowody, a potem już eksperymentalnie odszukać tę konkretną konfigurację
czynników, która w testach potwierdzi ich przypuszczenia. Czasami wraku w ogóle
nie można znaleźć. Czarne skrzynki posiadają nadajniki, które pracuję przez 30
dni od momentu kontaktu z wodą. Ale jeśli mowa o samolocie, który przepadł
gdzieś nad oceanem, to może się okazać, że to za mało. Tak było z lotem Air
France 447 i ostatnio Malaysia Airlines 370. No a w przypadku lotu TWA 800
przyczyna była tak głęboko ukryta i nieprawdopodobna, że jej odnalezienie nie
tylko zajęło cztery lata, to jeszcze wiele osób do dziś w nią nie wierzy. Bo
wyobraźmy sobie, jak ogromną wiedzę i doświadczenie trzeba posiadać, by
ustalić, że przeciążenie klimatyzacji doprowadziło do podgrzania paliwa i jego
nadmiernego parowania, co doprowadziło do uzyskania wybuchowego stężenia, oraz
że taki zapłon dokonał się w wyniku przeskoku iskry na wadliwie wyizolowanym
przewodzie. A wszystko to wywnioskowane z setek tysięcy szczątków, które w
dodatku najpierw trzeba było wyłowić z oceanu. Inna sprawa to kompleksowość
badań. Nie wystarczy ustalić co i w jaki sposób się stało. Trzeba również dojść
do tego, dlaczego tak się stało. Jeśli śledczy ustalą, że jakiś element
zawiódł, muszą się dowiedzieć dlaczego. Jeśli w wyniku śledztwa dowiedzą się,
że zawiniło niewłaściwe serwisowanie, muszą dociec, dlaczego maszynę
serwisowano niewłaściwie. To jest bardzo złożony proces, a końcowe raporty
niejednokrotnie mają objętość zbliżoną do mojej powieści.
![]() |
fot. Bartosz Pussak |
Na okładce
"Mayday" można przeczytać, że ta książka jest jak film. Czy filmy
stanowiły dla Ciebie inspirację? Jeżeli tak, to jakie?
Dla mnie liczy się opowieść, a czy toczy się w słowach czy w
obrazie to nie ma większego znaczenia. Ale faktycznie, chciałem napisać
książkę, która przypominałaby film. Głównie w kwestii dynamiki i pewnej
prostoty. Nie inspirowałem się przy tym żadnymi konkretnymi tytułami, ale z
drugiej strony, pewnie podświadomie wprowadziłem do niej elementy filmów, które
po prostu widziałem. Trochę Szklanej Pułapki, trochę Niepowstrzymanego, trochę
Liberatora, a trochę jeszcze czegoś innego. Prócz tego stosuję typowo serialowe
cliffhangery i wielowątkową narrację. Ale też chętnie korzystam z możliwości,
jakie daje mi książka, a których w filmie po prostu użyć bym nie mógł. Mogę na
przykład wprowadzić do opowieści postać, którą czytelnik dobrze już zna i
widząc ją z pewnością by poznał, ja tymczasem opisuję ją jako kogoś nowego i
tajemniczego. No i oczywiście zawężanie pola widzenia. Jeśli dla potrzeb
opowieści nie chcę pisać, gdzie w danej chwili znajduje się bohater i co robi,
to po prostu tego nie robię. A w filmie byłoby to trudne.
Uwaga, będzie
pytanie z gatunku babskich. W końcu gościsz na blogu, gdzie większość to
kobiety. ;) Podczas lektury "Mayday" zaskoczyło mnie, w jakim
kierunku pokierowałeś wątkami damsko-męskimi. Ale z perspektywy zarówno autora,
jak i czytelnika, jaki masz stosunek do wątków miłosnych w literaturze? Powinny
się pojawić chociaż w minimalnym stopniu, czy może dobra fabuła może się bez
nich obejść?
Miłość to stan, którego doświadcza każdy człowiek na
świecie. Jest tak powszechna, jak oddychanie. Więc to oczywiste, że towarzyszy
wielu książkowym bohaterom. Niekiedy jest nawet głównym bohaterem historii. Ale
z drugiej strony, książka, szczególnie sensacyjna, czy kryminał, zwykle
portretuje człowieka w pewnym wąskim zakresie czasu. Jest zupełnie
prawdopodobne, że akurat w tym momencie niczego interesującego nie doświadczył.
Poza tym, myśląc o bohaterze, projektujemy nie tylko jego wygląd czy cechy
osobowości, ale również, a może nawet przede wszystkim, historię jego życia.
Losy mojego bohatera potoczyły się tak, że w temacie zagadnień damsko-męskich
musiałem mu przypisać taką a nie inną rolę. Co jednak może się wkrótce zmienić.
Sam jeszcze nie wiem, choć mam pewne przypuszczenia. Ja osobiście bardzo lubię
dobrze napisane wątki miłosne. A nawet erotyczne, ale tutaj akurat jestem
bardzo wymagający i musi to być zrobione naprawdę z klasą. Nie cierpię topornej
pornografii w książkach. Nie cierpię, kiedy narrator kolejno i dosadnie opowiada
mi o przebiegu czynności seksualnych. A szczególnie nienawidzę, gdy robi to
wulgarnie. Mam trzydzieści siedem lat, wiem, jak to się robi, doświadczałem i
nie potrzebuję poradnika. Ale wystarczy zobaczyć, jak sceny seksu opisuje
Sapkowski. Poezja. Odnosząc się zaś zupełnie bezpośrednio do pytania, uważam,
że dobra fabuła może się obejść bez wątków miłosnych. A to dlatego, że nie
uznaję żadnych must have. Nie ma
takiego elementu fabuły, który musi się znaleźć w książce i już. Można pisać o
wszystkim i pomijać co tylko się chce. Pytanie tylko, po co?
Jakiego rodzaju
książki sam czytujesz? Jeżeli miałbyś zaproponować jeden tytuł, który według
Ciebie każdy powinien poznać, co by to było?
To pytanie z gatunku takich, na które nie da się
odpowiedzieć. W związku z tym, że piszę i w dodatku pracuję zawodowo, prawie
zupełnie nie mam czasu na czytanie. Udaje mi się wciągnąć najwyżej dwie książki
w miesiącu, a czasami nawet tyle nie. Ostatnio czytam polskie kryminały, bo
uważam, że wchodząc do pewnego środowiska, należy poznać dokonania jego
członków. Bardzo lubię Stelara, Czubaja, Chmielarza, Roberta Małeckiego i
Czornyja. Niekiedy sięgam też po fantastykę. Rafał Cichowski, Kuba Ćwiek,
Andrzej Sapkowski, czy choćby – sięgając już poza granice naszego kraju –
Pratchett czy Scott Lynch. Ale daleki jestem od narzucania komukolwiek swojej
opinii w tej kwestii. Nie istnieje książka, którą musi przeczytać każdy. Są
takie, które wypada znać, ale to jednak nie to samo. Moje ulubione tytuły to Zabić Drozda Harper Lee i Lot nad kukułczym gniazdem Kena Keseya.
Polecam oczywiście te pozycje. Ale w przeciwieństwie do wielu moich znajomych
nigdy nie będę agitował za żadną konkretną książką czy wręcz obrażał się, jeśli
ktoś jej nie przeczyta.
To może kilka
słów o tym, jakie masz plany na przyszłość? Ile każesz nam czekać na powrót
Galla?
Gall już powrócił. Druga część cyklu jest napisana i
zredagowana. Powinna się ukazać w grudniu. Wracamy do Europy i popływamy trochę
na statkach. Obecnie pracuję nad częścią trzecią, która będzie się toczyć w
Polsce i opowiadać o katastrofie kolejowej z przeszłości. Myślę, że Gall
jeszcze nieraz wszystkich zaskoczy.
Bardzo dziękuję za odpowiedź na tych kilka pytań, a Was zachęcam do zapoznania się z wyjątkową i pełną akcji powieścią Grzegorza Brudnika. Zachęcam również do śledzenia strony autora na Facebooku.
Recenzję książki możecie przeczytać >tutaj<.
~Monika Majorke
"Mayday" moim zdaniem było świetne, to moje cudowne odkrycie ostatnich tygodni, które przekonało mnie, że polskich autorów warto czytać. I super wywiad, naprawdę, autor wydaje się rzeczowy, ogarnięty, inteligentny i sympatyczny. Na pewno będę czujnie śledzić jego poczynania :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Ludka