Która z Was, drogie mamy, nie usłyszała choć raz: „Ty
przecież tylko siedzisz w domu”, z akcentem na „tylko”? No właśnie, tylko jak
to optymistycznie określone „siedzenie” ma się do rzeczywistości? Kto ma
dzieci, wie, że nijak, o czym zresztą przekonuje Małgorzata Mroczkowska w swoim
najnowszym dziele: „Dziennik przetrwania. Zapiski niedoskonałej matki”
(Wydawnictwo Czwarta Strona). Temat jakże bliski memu sercu, więc bez
chwili wahania oddałam się lekturze z nadzieją, że inne matki są tak samo
niedoskonałe jak ja. Czy po lekturze odetchnęłam z ulgą?
Bohaterka książki to Sylwia, trzydziestoparoletnia mama
dwójki dzieci- Heleny i Filipa, która każdego dnia stara się odgrywać
najważniejszą w swoim życiu rolę matki, a przy tym - nie zwariować. Nie bez
powodu użyłam określenia „stara się”, bowiem bohaterka okazuje się tak niedoskonałą
zarówno matką, jak i panią domu, że niejedna z nas z radością mogłaby
przybić z nią piątkę, albo - co więcej - utwierdzić w przekonaniu, że z nią samą nie jest jednak tak źle!
„Dziennik przetrwania” składa się z krótkich rozdzialików, podzielonych na interesujące świeżo upieczoną mamę zagadnienia od A do Zet, przy czym A stanowią dosadne opisy aspektów natury fizjologicznej (jeśli ktoś jest wrażliwy na tym punkcie, powinien omijać szerokim łukiem rozdziały z porodówki), zaś Zet – problemy natury egzystencjalnej:
Świat jest taki niebezpieczny.
Co myśmy zrobili, Piotrek? To nie jest najlepsze miejsce do życia, zwłaszcza
dla małych dzieci.
Nie ma tu żadnej chronologii (trochę szkoda według mnie, wówczas zapiski ułożyłyby się w bardzo ciekawą historię, ale cóż, w zapiskach zapewne nie o to chodzi), są za to wspomnienia bohaterki od momentu zostania mamą. Sylwia opisuje trudy macierzyństwa z humorem, z przymrużeniem oka, czasem nawet z ironią – słusznie, inaczej już dawno wylądowałaby w wariatkowie!
Przyznam, że sięgając po tę pozycję, przeżyłam w pierwszych
rozdziałach rozczarowanie: bohaterka i jej mąż otrzymują od teściów sporą ilość
gotówki tuż po narodzinach dziecka, tymczasem świeżo upieczona mama decyduje się wydać je… na
torebkę. Ja rozumiem, że to ważne, by nie zapominać o sobie, że kobiecie też
się należy, zwłaszcza po traumatycznym przeżyciu, jakim jest poród, ale wydawać
dwa tysiące na torebkę?! To mi się kupy nie trzyma i nieco rozczarowuje,
bowiem nie wydaje mi się, żeby w prawdziwym życiu trwonić pieniądze na horrendalnie
drogie torebki, podczas gdy w domu pojawia się skarbonka bez dna w postaci
dziecka. Pomyślałam: To nie jest to, czego oczekiwałam, ale… pomyliłam się.
Dalsza część była bez zarzutu, jakże realistyczna i znana z codzienności.
Niejednokrotnie podskakiwałam z podniecenia na fotelu, myśląc sobie: Tak, tak,
znam to, u mnie było tak samo!
Prawdziwie bliskie sercu, a jednak nieco drażniła mnie
nieporadność bohaterki, która nawet z przygotowaniem schabowego miała problemy.
Ja rozumiem, że nie każda kobieta musi być mistrzynią kuchni i nie mam nic
przeciwko frytkom na obiad, ale menu dla dzieci składające się wyłącznie z fast
foodów czy kanapek z rzodkiewką na obiad trochę przeraża. Bohaterka jednak
opisuje to w tak dowcipny sposób, że z marszu jestem w stanie jej to wybaczyć.
Jak nazywa się
najłatwiejsze na świecie danie obiadowe? Jest to „danie na winie”, czyli danie
zrobione z tego, co się nawinie.
Nie umiem i nie lubię
gotować (…). Dlaczego nie można położyć im na talerzu po batonie czekoladowym? Byłoby
szybko i każdy byłby zadowolony.
Podobnie rzecz się ma ze sprzątaniem- bohaterka jest albo
niezorganizowana, albo faktycznie ma w domu dwa diabełki w ludzkiej skórze.
Często podkreśla, że w jej mieszkaniu nie da się przejść z kuchni choćby do
łazienki, dlatego nie ma nawet sensu sprzątać, bo zanim dotrze do tejże łazienki, w
kuchni znowu zapanuje bałagan. No ale cóż, będąc zmęczoną, a do tego niewsypaną
mamą dwóch ananasów, nie przywiązuje się uwagi do tak przyziemnych i luksusowych
zarazem spraw jak porządek w domu. Należy jednak pamiętać, że nie wszystkie matki i dzieci są takie
same, a w zapiskach chodzi przecież o to, by pokazać te najtrudniejsze momenty, których w macierzyństwie jest przecież całe mnóstwo!
Mroczkowska zdaje się stworzyła bohaterkę tak nieidealną,
jak to tylko możliwe, ale uczyniła to w trosce o nasze samopoczucie. Serią prześmiesznych
historii z udziałem Sylwii próbuje dodać otuchy matkom u kresu wytrzymałości i
pokazać im, że nie jest z nami tak źle! „Dziennik przetrwania” to pełna
dowcipu, komicznych sytuacji z życia i trafnych przemyśleń opowieść o trudach
macierzyństwa: o walce z mitem matki doskonałej, o walce z wścibskimi
sąsiadkami, które „wszystko wiedzą lepiej”, o walce ze zmęczeniem, potrzebą
snu, pragnieniem chwili tylko dla siebie, odzyskania choć namiastki dawnego
życia, ale również… zwariowaną opowieścią o tym, że macierzyństwo, choć pełne
przeszkód, to najpiękniejsze, co może nam się przydarzyć!
Zwariowałam? Nie.
Urodziłam dwoje dzieci i jestem nienormalną matką, bo kocham je nad życie. Nikt
mnie nie ostrzegał, że tak się to skończy. A prawda jest taka, że życie kobiety
kończy się z chwilą, kiedy na świat przychodzą jej dzieci. Wtedy z kobiety
przeistacza się w matkę, którą pozostanie już do końca życia. Cokolwiek to
oznacza.
Ocena: 8/10
Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwo Czwarta Strona
Izabela Jurkiewicz
Uwielbiam książki o macierzyństwie, a główna bohaterka jest moją imienniczką, więc tym bardziej ciągnie mnie do tej lektury.
OdpowiedzUsuńChoć mamą jeszcze nie jestem (jeszcze) to i tak mam tę pozycję w planie, bo kto wie, kiedy mogą mi się przydać złote rady:) Wydaje się bardzo ciekawą i zabawną pozycją.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Justyna z http://livingbooksx.blogspot.com
Podoba mi się ta książka, również dlatego, że bohaterką jest matka nieidealna ;) Sama matką doskonałą nigdy nie byłam, więc myślę, że z główną bohaterką się dogadamy :)
OdpowiedzUsuńDobra lektura nie tylko dla rodziców :)
OdpowiedzUsuńOstatni akapit to święte słowa ;) Coś dla mnie. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń