Gdybym miała jednym słowem określić najnowszą powieść
Daniela Kozarskiego, „Miłość w czasach dyskontów”, użyłabym określenia „smutna”.
Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że na kilka dni przed ślubem bohaterka zamiast
mierzyć suknię i planować z dreszczykiem emocji przyjęcie weselne, zastanawia
się, czy aby podjęła słuszną decyzję? W obliczu nadchodzących zmian bohaterka
powraca do przeszłości, wspomina ją i snuje rozważania, jak wyglądałoby jej
życie, gdyby tamtego pamiętnego styczniowego dnia nie wydarzyło się to, co
zmieniło na zawsze jej życie.
O tym, że Oliwię czeka niebawem ślub, dowiadujemy się już na
pierwszych stronach powieści. Wydawać by się mogło, że teraz czeka nas cały
szereg następujących po sobie wydarzeń – czy to ślub, czy rychłe rozstanie, co
komu w duszy gra. Tymczasem autor nie spieszy z wyjaśnieniami i rozwiązaniem,
pozostawiając nas w niepewności właściwie do samego końca, bowiem przenosi nas
do lat wcześniejszych z życia Oliwii. Retrospekcje sięgają nawet czasów szkoły
podstawowej czy liceum, zresztą nie bez celu – znaczącą rolę odgrywa tu Filip, z
którym Oliwię łączy jakaś bliżej nieokreślona więź – niby przyjaźń, niby coś
więcej. Podobnie rzecz się ma z Szymonem, który dał się poznać jako frywolny student,
a który w początkowych rozdziałach rokuje na przyszłego partnera Oliwii.
Na początku zastosowane retrospekcje
zaburzają nieco rytm czytania, momentami muszę wracać do poprzednich rozdziałów, by dopasować w głowie daty do
poszczególnych etapów: podstawówka, liceum, emigracja, teraźniejszość. Nie
ukrywam, że te „skoki” irytują, jednak po jakimś czasie zdaję sobie sprawę, że
gdyby nie one, książka nie byłaby tak ciekawa, nie miałaby tego elementu
zaskoczenia – w końcu trzeba długo czekać,
by zrozumieć, co tak naprawdę wydarzyło się w życiu Oliwii, dlaczego nie
potrafi być w pełni szczęśliwa i dlaczego jej miłość się skończyła.
Daniel Kozarski w swoich dziełach w sposób nieco zjadliwy
komentuje rzeczywistość. Tak jest i w tym przypadku, bowiem w „Miłości w
czasach dyskontów” prym wiedzie – oprócz miłości rzecz jasna - motyw emigracji
na słynne wyspy brytyjskie.
Ludzie na emigracji
wcale nie bywali tacy szczęśliwi i spełnieni, jak by się to mogło wydawać z
zewnątrz (…).
Ukazując niezbyt udane doświadczenie bohaterki oraz jej współlokatorki
z emigracją, autor burzy wyobrażenie o wyspach jako o lepszym życiu. Okazuje
się, że wyjazd z kraju nie gwarantuje sukcesu uczy rozwoju, na jaki liczymy. Przy okazji autor „rozprawia się” z innym
wszechobecnym problemem- nietolerancją, wplatając w powieść wątek rumuńskiego
przyjaciela Oliwii, który próbuje żyć w Polsce, jak się okazuje tak
nietolerancyjnej w dzisiejszych czasach. Co bardzo mnie cieszy, wykorzystując
wspomnienia bohaterki, autor porusza również motywy z przeszłości, które
wpłynęły na współczesny świat. Tak więc Oliwia wspomina dzień, w którym zmarł
Jan Paweł II, nie szczędząc przy tym swoich odczuć. Pojawia się również
wspomnienie zamachu Na Word Trade Center, o którego skutkach na dzisiejszą
sytuację na świecie nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Powieść, choć będąca
przecież fikcją literacką, porusza tematy nieobce Czytelnikowi, żeby nie
powiedzieć: bliskie sercu. I za to jestem autorowi ogromnie wdzięczna.
„Miłość w czasach dyskontów” to nie ot taka sobie powieść
obyczajowa. To powieść, choć smutna, (podobnie zresztą jak kreacja bohaterki),
która zmusza nie tyle do myślenia, ale do poszukiwania odpowiedzi na pytanie:
czy warto szukać miłości? Choć zakończenie, jakim autor uraczył zarówno
Czytelników, jak i Oliwię, może wzbudzać zdziwienie, a nawet rozczarowywać, to jednak uświadamia nam
jedno: warto szukać. Nie tylko miłości, ale i swojego miejsca w świecie, bowiem życie bywa nieprzewidywalne i kruche.
Całe życie przed czymś
uciekasz. Przed złymi wspomnieniami, przed rodziną, przed macierzyństwem, przed
Polską, przed odpowiedzialnością za swoje życie – wyliczał (…) – Może w to nie
uwierzysz, ale zawsze chciałem, żebyś była szczęśliwa (…).
Szczęście – towar jak się okazuje deficytowy w czasach
dyskontów, gdzie właściwie wszystko da się kupić za odpowiednią cenę. Jak się okazuje, miłość i szczęście – póki co –
nie są na sprzedaż. Stąd, jak mniemam, dobór tytułu dla tej smutnej, ale
zarazem pięknej i dającej do myślenia historii o pragnieniu, a co za tym idzie, poszukiwaniu miłości.
Ocena: 8/10
Za możliwość przeczytania dziękuję Novae Res
Izabela Jurkiewicz
Świetna książka :)
OdpowiedzUsuńZaintrygowałaś mnie. Nie czytałam jeszcze nic tego autora, więc chętnie zacznę poznawać jego twórczość od tej książki :)
OdpowiedzUsuń