Któż z nas nie
zna bajki o Kopciuszku czy Czerwonym Kapturku? To przecież historie opowiadane
z pokolenia na pokolenie i wydaje się, że nie mogą kryć przed nami żadnych
tajemnic. Są jednak również historie mniej znane, takie jak „Sinobrody” czy
„Wróżki”... Czy te mniej
popularne historie zyskają jednak aprobatę młodszego Czytelnika i czy są w
oczach dziecka równie interesujące jak słynny "Kopciuszek" czy "Kot w Butach"? I czy
współczesne ilustracje trafiają w jego gust? No cóż, tego dowiemy się tylko
zapraszając do wspólnej lektury nasze dzieci. Tak więc dzisiejsza recenzja
"Najpiękniejszych Baśni Perraulta” (Wydawnictwo Zielona Sowa), należących do
cyklu „Opowieści ze złotą wstążką”, to efekt współpracy duetu recenzenckiego w składzie Mama – Córka.
„Najpiękniejsze
baśnie Perrault” w opracowaniu Stefanii
Leonardii Hartley to zbiór jedenastu przepięknych bajek dla dzieci w wyjątkowej
oprawie graficznej, poczynając od twardej, zapewniającej długą żywotność
książce oprawie, a skończywszy na ilustracjach do tychże bajek. O ile okładka
wywarła wielkie wrażenie zarówno na Mamie, jak i na Córce, o tyle w przypadku
ilustracji zdania były podzielone. Zacznijmy jednak od początku…
Dzieci są
wzrokowcami, toteż przed przystąpieniem do lektury pozwoliłam Córce na
samodzielne „zapoznanie się” z książką. Była zachwycona oprawą, bo choć książka
jest pokaźnych rozmiarów, robi wrażenie i zachęca kolorami. Już przy samej
okładce Córka sama wyznaczyła sobie zadanie, próbując odgadnąć, jacy
bohaterowie się na niej znajdują. Jako Mama oczywiście domyślam się, że taki
był zamysł takiego, a nie innego projektu oprawy – okładka świetnie sugeruje,
czego możemy spodziewać się w środku. Po zapoznaniu się z ilustracjami Córka
już wyrobiła sobie zdanie – przy jednych zatrzymywała się na dłużej, przy
innych niekoniecznie. Rozbieżność ta wynikała zapewne z faktu, że ilustracje do
poszczególnych baśni pochodziły od innych autorów. Najbardziej przypadły jej do gustu
ilustracje do „Czerwonego Kapturka”, czemu zresztą wcale się nie dziwię – tu byłyśmy
jednomyślne. Okazuje się, że dobrym pomysłem były ilustracje na całą stronę,
które niemal „hipnotyzowały” moją pociechę.
Nie były ani przesycone kolorami, dzięki czemu łatwo było dostrzec to,
co dzieje się na obrazku, ani nie było tych ilustracji za dużo. W niektórych
bajkach pojawiły się za to dodatkowe „ozdobniki” na stronach czy też pojedyncze
elementy, mające zapewne uatrakcyjnić wizualnie książkę. Osobiście jednak
uważam te ozdobniki za zbędne, wychodząc z założenia, że co za dużo, to niezdrowo.
Zajmijmy się
teraz samą treścią baśni. Język, jakim posłużyła się autorka, jest dostosowany
do poziomu dziecka, które interesuje przecież jedynie akcja i z wypiekami na
twarzy zadaje pytanie: co było dalej? Pochwała należy się również za dobór
czcionki, która starszemu dziecku ułatwiłaby samodzielną lekturę, zaś nieco młodszemu,
będącemu jedynie biernym słuchaczem, nie pozwoliłaby się nudzić. Duże litery i
odpowiednia ilość tekstu na stronie to przecież szybsze „uporanie się” ze
stroną i możliwość przewracania stron w idealnym dla niecierpliwego słuchacza
tempie. Bardzo fajnym pomysłem było wplatanie w prozę rymów, najczęściej w postaci
wypowiedzi bohaterów, jak na przykład w bajce o Tomciu Paluchu:
"Schowajmy się w łóżkach córek
I zabierzmy im korony z główek!"
Córce bardzo się te niespodzianki podobały, Mamie zresztą
też.
Jeśli zaś chodzi
o treść baśni, spotkało mnie niemałe zaskoczenie przynajmniej w dwóch przypadkach. Zawsze sądziłam, że gdy książę obudził Śpiącą Królewnę, żyli długo
i szczęśliwie. Tymczasem w "Najpiękniejszych Baśniach Perraulta" historia ma dość zaskakujący ciąg
dalszy: Aurora rodzi dziecko, zaś zła matka księcia postanawia się go pozbyć…
zjadając je! Córka od razu wyłapała ten drobny, ale jakże znaczący fakt, zauważając: „My znamy inną wersję”. Podobnie
było w przypadku Czerwonego Kapturka, gdzie Gajowy nie tylko rozpruł wilka i
zaszył mu w brzuchu kamienie, ale także przywiązał do drzewa. Mogłaby być to
miła odmiana, ale jak wytłumaczyć czterolatkowi sytuację, w której ktoś chce
dopuścić się aktu kanibalizmu na małym dzidziusiu albo znęca się nad
zwierzętami? Bajka bajką, ale dzieci bardzo zwracają na takie detale uwagę,
bombardując pytaniami typu: „Dlaczego chciała zjeść dzidziusia?”, „Dlaczego
przywiązał wilka do drzewa?”, „A czy wilkowi leciała krew?” (!!).
W baśniach oprócz
znanych, „obowiązkowych” bym rzekła pozycji, pojawiają się również takie,
których wcześniej nie znałyśmy („Knyps z czubkiem”, „Gryzelda”). Córka ochoczo
słuchała nowych historii, jednak ostatecznie stwierdziła, że i tak najbardziej
podobają jej się te powszechnie znane („Kopciuszek” i „Czerwony Kapturek”
wiedzie w tym przypadku prym). Jako Mama uważam, że to był strzał w dziesiątkę,
by połączyć baśnie popularne z tymi mniej znanymi. Dzięki temu kupując książkę
mamy pewność, że czeka nas coś więcej, niż po raz tysięczny ta sama popularna historia. Warto poszerzać dziecku horyzonty, szczególnie że
wybór tytułów jest tak ogromny!
Nazwijcie mnie
przewrażliwioną, jednak jako Mama uważam, że można było niektóre baśnie dostosować
do panujących realiów, ograniczając w nich elementy – bądź co bądź – przemocy.
Pomijając ten jeden fakt, nadal uważam, że baśnie Perraulta to piękne, kultowe
historie, które powinien znać każdy rodzic, by móc przekazać je swoim
pociechom. A nawet jeśli nie zna, to w końcu od czego są książki? Zwłaszcza tak
atrakcyjne jak „Najpiękniejsze Baśnie Perrault”!
Ostatecznie
ekipa recenzencka w składzie Mama – Córka, po burzliwych obradach, ocenia
pozycję na mocną ósemkę!
Ocena: 8/10
Za możliwość przeczytania dziękuję Zielona Sowa
Izabela Jurkiewicz
0 komentarze:
Publikowanie komentarza