
Jak to nie wiecie o co chodzi? „Piernikajki” proszę
pochłonąć a wnet sami po SanEscobarsku mówić będziecie (spokojnie to mija z
czasem).
Piernikajki, a cóż to takiego powiecie? To smaczne
toruńskie bajki przecież . Katarzyna Kluczwajd połączyła dwie ulubione rzeczy
(jak w tej reklamie?!), pierniki i bajki, z połączenia powstały właśnie
„Piernikajki”. Krótkie opowieści łączące w niecodzienny sposób legendy i
podania dotyczące Torunia z czasem współczesnym. Teksty te mają za zadanie pobudzić
wyobraźnię i zachęcić do pogłębiania wiedzy historycznej o Toruniu. Mają
wzbudzać refleksję i skłaniać do weryfikowania prawdy historycznej, prawdy
dzisiejszej oraz tego, co jest jedynie twórczym wymysłem autorki). To też pole do popisu w dziedzinie słowotwórstwa, propagowanie twórczego
myślenia o języku polskim, zabawy z nim, gimnastykowania umysłu i źródło inspiracji („Jak pieprzny język paskudnych pyskaczy torunianie
zwalczali”).
Pierniczki na miodzie słodkie i trochę pikantne, chciałoby
się zjeść je wszystkie. Ale hola, nie wszystkie naraz. Nie zdradzę które
fragmenty pieprzniejsze, a które lukrowane. Sami się dowiedzcie, dlaczego w
herbie Torunia klucz zamiast piernika, dlaczego Smok Czek do San Escobar
poleciał, a Rzygacze Pierniruńskie torunian opluwały. Chciałoby się, co lepsze,
co smaczniejsze elementy wygrzebać, rozłamać na pół piernikajki i sam środek
miękki wyjeść, a się nie da, bo każdy brzeg tej książki smaczniejszy od
poprzedniego. Czy zaczniesz od początku, środka czy końca złapiesz się na tym,
że do ostatniego okruszka obliżesz palce.
Długo zastanawiałam się czy to pozytywna cecha czy
negatywna, uznałam że jednak na mały minus zasługuje zapis nowych wyrazów.
Głoski, sylaby, pojedyncze litery czy całe człony wyrazów w nawiasach wtrącone
w słowo, powodowały trudność czytania (przynajmniej dla mnie). Nie wygląda to
dobrze graficznie ani nie czyta się łatwo, zwłaszcza, że ogrom takich
„podwójnych” słów znajdziemy w każdej z bajek. Zdarzał się też zapis inny –
nowe słowo w nawiasie lub za ukośnikiem, ładniejsze w odbiorze wizualnym i
łatwiejsze do przyswojenia. Wygląda na to że autorka nie mogła się zdecydować,
co ja jako długo decydująca się osoba, jestem w stanie zrozumieć.
Za to zdecydowanie na pochwałę zasługuje wybujała
wyobraźnia autorki. Wymyśla niestworzone rzeczy z ogromną łatwością. Łączy
elementy legend toruńskich, historii ukrytej w budowlach, w miejscach ze
współczesnym światem. A czytelnik z łatwością te analogie odnajduje,
jednocześnie dowiadując się wielu ciekawych faktów z historii miasta.
Ja, mimo że mieszkam w Toruniu od lat, nie jestem
miłośniczką, ani pierników, ani samego miasta (cóż o gustach się nie dyskutuje). W związku z tym myślałam, że trudno będzie mi przebrnąć przez całą książkę,
już miałam w zamiarze przeczytanie tylko tych fragmentów z ciekawszymi
tytułami. Tymczasem od jednej piernikajki do drugiej, w międzyczasie oglądając
bardzo ciekawe zdjęcia i ilustracje, przeczytałam całą książkę, z satysfakcją,
ale nie całą od razu. Dlaczego? Bo „Piernikajki” jak każde słodycze, w
nadmiarze mogą szkodzić, prawda wszem i wobec znana. Te opowieści są frapujące,
trzeba się nad nimi zastanowić, oddzielić, co jest faktem, a co autorka
wydumała. Który element z przeszłości a który wczorajszy, dzisiejszy,
jutrzejszy. Zamysł Katarzyny Kluczwajd powiódł się. Piernikajki skłaniają do
weryfikowania swojej wiedzy o mieście, zasiewają ziarenko, które chce się
pielęgnować, by wyrosło na piękną roślinę. By to zrobić trzeba sięgać do
kolejnych źródeł, poznać daną legendę na bazie której piernikajka urosła. By
poznać historię budynku, miejsca, człowieka.
Polecam, dla tych, co historię lubią, dla tych, co Toruń
lubią i pierniki, dla tych, co język polski umiłowali i dla tych, którzy w
Toruniu nigdy nie postali. Bardzo ciekawa w swej formie twórczość, warta
przeczytania, bo autorka naprawdę ma wyobraźnię cudną, czy to efekt zjedzenia
piernika Marychy nie wiem, ale warto, bo ucztą są dla podniebienia
„Piernikajki”.
Ocena : 6,5 / 10
Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu Novae Res.
Magdalena SzL
Ciesze się, że piernikajki smakowały :-) Ciesze się, że inspirują - tak miało być. Ciesze się, że język zwraca uwagę - to ważne wobec językowego niechlujstwa, w czasach, kiedy słowa tracą znaczenie (lub nic nie znaczą...). Dziękuję!
OdpowiedzUsuńCo do języka winna jestem wyjaśnienia:
1/ pisownia nowo-słów jest kompromisem z redaktorem książki (wiem, że z myślnikami, dywizami czytało się łatwiej);
2/ wtrącenia w nawiasach wzmacniają lub zmniejszają ekspresję, mają wzbudzić zastanowienie co do skali (przynajmniej w moim założeniu...);
3/ pozorny brak zdecydowania: który wyraz wybrać? = jest celowy, jak w przytoczonym tu przykładzie: konkurs / kąkurs. Konkurs to nie to samo co kąkurs! Konkurs = określona formalnie procedura wg ustalonych zasad; kąkurs = takie "coś" a la konkurs, w którym jeszcze przed jego ogłoszeniem wiadomo, kto wygra(ł).
To mój toruniarski język w blogu toruniarnia, zabarwiony ironią (bo cóż innego pozostaje...). Zdarzały się przypadki, że czytelnik zwracał uwagę: toruniarko, zrobiłaś błąd w pisowni! Inny przykład z toruniarni: decydenci / decydęci (https://toruniarnia.blogspot.com/2018/04/rewitalizacja-warto-wiedziec.html).
Co do inwencji i pomysłów to swego rodzaju przekleństwo... Tak jak z lektury jednej małej starej książeczki Elise Püttner wypączkowały piernikajki, tak z kilku piernikajek o wątkach podgórskich PODrosły... PODgórzajki :-) (Jestem podgórzanką, położony na lewobrzeżu Podgórz został przyłączony do Torunia w 1938 roku; https://www.youtube.com/watch?v=UPasxBevmt8).
Pozdrawiam słodko i korzennie :-)