
„Czujemy respekt dla wszystkiego, co nas otacza, i zawsze prosimy o przebaczenie, gdy odbieramy życie. Nawet, jeśli chodzi o rybę. Temu zabójstwu nie towarzyszyła prośba o przebaczenie.”
Refleksja po przeczytaniu taka do mnie przyszła. Jeśli choć niewielka plama hańbi twoje sumienie, będziesz żył w strachu i nawet największe okrucieństwo i agresja nie zmienią tego, że ze strachu będziesz się oglądać za siebie, bojąc się własnego cienia. Jeśli masz czyste sumienie jesteś wolny.
Rok 1973, czterech mężczyzn zostaje brutalnie
zamordowanych, wypatroszonych i obdartych ze skóry. Wcześniej podejrzewano ich
o przemoc seksualną wobec własnych, nieletnich córek. Dwie z nich znikają bez
śladu, ale zdaje się, że władze bardziej interesuje zatuszowanie sprawy. Unikniecie
ogromnego politycznego skandalu ważniejsze jest od życia niewinnych dzieci oraz
znalezienia i ukarania sprawcy mordów. Jakob Pedersen, policjant i prawy
człowiek z zasadami, niczym ostatni Mohikanin, próbując dociec prawdy, trafia
na opór przełożonych i staje się zagrożeniem dla wysoko postawionych osób. Jego
ciała nigdy nie odnaleziono.
Rok 2014, dziennikarz Matthew Cave, który na Grenlandii
szuka ucieczki od dawnego życia, zostaje wysłany na krańce lądolodu gdzie
znaleziono zmumifikowanego wikinga. Sensacja na skalę światową nie zostaje
opisana, bo człowiek z lodu znika, a pilnujący go policjant zostaje zabity i
wypatroszony.
Czy te sprawy się łączą? Czy możliwe, że dokonała ich ta
sama osoba?
Matthew rozpoczyna śledztwo, niespodziewanie jego drogi krzyżują
się ze ścieżkami Tupaarnaq, młodej Grenlandki, która właśnie opuściła
więzienie, po odbyciu kary za zabójstwo swego ojca.
Już prolog mrozi czytelnika i każe mu wstrzymać oddech. Intryga zostaje zawiązana szybko, właściwie nie ma czasu na chwilę rozluźnienia, bo ciągle coś się dzieje. Nie ma tu zbędnych akapitów, nie ma nudy. Jest tempo, nie za szybkie za to miarowe, co chwilę dostarczające zastrzyku ciekawości.
Czuć niesamowity klimat
Grenlandii. Dla jej mieszkańców możliwe, że te widoki są już opatrzone, jednostajnie
ośnieżone i monotonne, dla obserwatora z zewnątrz są zachwycające i
niesamowite. Nordbo pisze w sposób tak plastyczny, że czujemy klimat, widzimy
obrazy, rozumiemy surowość tych ludzi żyjących w zgodzie z naturą ale wciąż z
nią walczących o przeżycie.
Bardzo lubię format, w jakim wydaje Burda, książki są tak
jakby bardziej kwadratowe, dobrze się je czyta, dobrze się je trzyma w dłoni. Litery
są duże, oczy się nie męczą, więc nockę zarywa się zupełnie tracąc poczucie
czasu. To jedna z niewielu książek, którą czytałam bez przerwy, nie bacząc na to,
że odbieram sobie sen.
Książka bardzo absorbująca uwagę, trzeba czytać w
skupieniu. Ale to skupienie nie wynika z tego, że jest trudna w odbiorze, a
dlatego że jest niezwykle interesująca. Bohaterowie to postaci, które chce się
poznawać, tajemniczy, frapujący. Matt zmagający się z demonami przeszłości,
szukający swego miejsca na ziemi i sensu swego istnienia; Tupaarnaq, w której
wciąż jest wiele gniewu, złości i buntu; Jacob Pedersen próbujący rozwiązać
zagadkę śmierci czterech mężczyzn. Jest też wiele wątków, które chcemy śledzić,
wiele ofiar. Ta książka jest niezwykła.
„Według mnie możemy być ze sobą zarówno przed, jak i po życiu, jeśli więź jest wystarczająco silna”.
Tupaarnaq przypomina mi
niesłychanie Lisbetht Salander, bohaterkę powieści Stiga Larssona. Młoda
gniewna, mocno wytatuowana, bardzo wysportowana, biegła w informatyce,
naprawiająca świat po swojemu. Może to po prostu skandynawski archetyp Sprawiedliwości,
niosącej jedyną słuszną zemstę, gdy inne środki zawodzą.
Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz czytałam książkę,
która zrobiła na mnie tak ogromne wrażenie, że nie chciałam by się skończyła.
„Dziewczyna bez skóry” jest mroczna, okrutna, brutalna i odsłania ludzkie zło.
Ale też mówi o tym, że są ludzie, którzy się na nie nie zgadzają i w imię
własnych zasad i zachowania swojego człowieczeństwa nie ustąpią z drogi
sprawiedliwości, moralności i ładu. Czytam i bardzo chcę odkrywać tę historię,
układać poszczególne elementy jak puzzle Pedersena i prawdę o tych
wydarzeniach. Jednocześnie patrząc na kurczącą się ilość stron pozostałych do
czytania, słyszę swoje bezgłośnie wypowiadane „nie, to nie może się skończyć
tak szybko”.
Mads Peder Nordbo, warto chyba zapamiętać to nazwisko, bo
w moim przekonaniu, oto wschodzi kolejna gwiazda na skandynawskim niebie
kryminalnym, i oby nam jaśniała. Pokładam w autorze wielkie nadzieje, pisze na
swój sposób, przejmujący niczym arktyczny, lodowaty podmuch wiatru, który
dostaje się nie tylko pod ubranie, ale i pod skórę. Mrozi krew w żyłach, by za
chwilę zagotować ją okrucieństwem, do jakiego zdolny jest człowiek. Udało się autorowi
stworzyć dzieło, o którym łatwo się nie da zapomnieć, życzę tylko sobie i nam
wszystkim, by takie historie były jedynie fikcją literacką.
Ocena: 8,5 / 10
Porównanie do Larssona sprawiło, że mam ogromną ochotę przeczytać tę książkę i ląduje na mojej liście to-read :)
OdpowiedzUsuńJedynie główna bohaterka bardzo mi przypomina Lisbeth, ale ksiazka jest warta przeczytania.
OdpowiedzUsuń