![]() |
[źródło] |
Zanim
zetknęłam się z książką „Małe wielkie rzeczy” nie miałam pojęcia kim jest Henry Fraser. Podejrzewam, że Wy również tego nie wiecie. Fraser jest artystą i mówcą
motywacyjnym. Nic nadzwyczajnego. Nie dodałam, że mężczyzna maluje ustami, a
został coachem po tym jak w wieku siedemnastu lat z pełni sprawnego i
wysportowanego młodzieńca zmienił się w sparaliżowanego chłopaka, który
oddychał przez respirator. Zapraszam do lektury recenzji utworu stanowiącego autobiografię
Henry’ego Frasera, ale przede wszystkim historię o tym, jak znaleźć światło w totalnej
ciemności.
Fabuła
powieści rozpoczyna się w dniu, w którym główny bohater przybywa na lotnisko, z
którego miał wylecieć na wakacje. Gdyby ktoś wierzył w opatrzność to mógłby
uznać, że coś próbowało powstrzymać Henry’ego przed wyjazdem: jego paszport
okazał się nieważny i znajomi polecieli do Portugalii bez niego. Nie zrażony
chłopak za pomocą rodziców dolatuje do nich tuż po ich przybyciu na miejsce.
Zaczynają się dni wypełnione imprezami, grą w rugby i wypoczynkiem na plaży. Szukający
ochłody Henry nurkuje w morzu i …. nie wychodzi już z niego o własnych siłach.
Muskularnemu i pełnemu sił witalnych młodemu człowiekowi, który miał wszystko
przed sobą wali się świat.
Dalsza
i za razem główna część książki opowiada o tym, jak jej autor odnalazł swoją
drogę w życiu i o tym z czym się po drodze zmierzył. Tak jak sygnalizuje już
jej tytuł były to małe, ale za razem wielkie rzeczy.
Jak
sam Henry Fraser podkreśla dla zdrowego człowieka fakt, że nasze ciało
poprawnie funkcjonuje jest oczywistością. Oddychanie, możliwość przekręcenia
się na boki, unoszenie głowy – czy zdrowy człowiek o tym myśli? Nie docenia
tego, że ma szczęście mogąc robić te wszystkie rzeczy bez wspomagania. Nie
widzi tego jakim jest szczęściarzem. Tymczasem są osoby takie jak Fraser, które
nie mogą oddychać bez masek tlenowych czy pomp. Tak naturalna rzecz jak
złapanie i wypuszczenie powietrza urasta do rangi wyczynu. Czytając o tym w jakim
stanie był na początku swojej drogi główny bohater czytelnik może odczuć ogromną
wdzięczność za to co ma.
Zastanawiałam
się czy osoba, która uległa podobnemu wypadkowi co Henry lub ciut innemu,
ale o podobnych konsekwencjach mogłaby
odnaleźć źródło motywacji w tej publikacji. Wydaje mi się, że jest to możliwe,
o ile jest ona otoczona zgraną rodziną i wielkim gronem znajomych. W przeciwnym
przypadku efekt będzie zupełnie odwrotny. To co dało siłę Henry’emu do walki to
jego bardzo bliskie relacje z liczną rodziną i przyjaciółmi. W sensie
psychicznym ten siedemnastolatek nie mierzył się sam ze swoimi problemami. Rodzina,
przyjaciele, personel medyczny czy szkoła – wszyscy mu pomagali. Nie był
samotny, odrzucony i nie borykał się z problemami finansowymi. Niestety w
trakcie lektury naszła mnie myśl, że niewiele osób może liczyć aż na takie
wsparcie. Nie zmienia to faktu, że to Henry wykazał się ogromnym hartem ducha i
dał z siebie wszystko, aby przetrwać, a następnie rozwinąć się na miarę swoich
możliwości.
Autor
pisze prostym językiem, a jego powieść czyta się szybko. Niestety jest ona dość
monotonna i nie obfituje w jakieś spektakularne zwroty akcji. Niemniej jednak na
jej plus należy zaliczyć to, że jest to historia, którą napisało samo życie. Nie
ma w niej użalania się nad sobą. Oczywiście główna postać ma chwile słabości,
lecz fragmenty opisujące te momenty nadają ludzkiego rysu całej historii i przypominają
o tym, że Henry to po prostu człowiek.
Niewątpliwie Henry
Fraser budzi szacunek i sympatię. Fakt, że się nie poddał i znalazł swoją drogę
także jest inspirujące. Książka nie jest hiper optymistyczna, ale wydaje się
dzięki temu być bardziej autentyczna.
Jeśli
lubicie książki biograficzne, szukacie motywacji to może być to książka dla Was.
Ocena
7/10
Anna Mackiewicz
Lubię ksiązki pisane przez życie, ale nie lubię monotonni, więc nie wiem może kiedyś się skuszę :)
OdpowiedzUsuń