Co zrobić, gdy świat się wali, bo najbliższa osoba Cię okłamuje?
No cóż, chyba nie ma na to dobrej rady. Najlepiej byłoby otrząsnąć się i żyć
dalej. Tylko jak żyć, gdy wciąż nie możesz zapomnieć o przeszłości i wspólnie
spędzonych latach, a na dodatek cały świat sprzysięga się przeciwko Tobie? Zosia
doskonale zna to uczucie. Prowadzi szczęśliwe życie z mężem Pawłem i fantastyczną
córką, Polą. Po latach małżeństwa dowiaduje się, że jej czuły i kochający mąż od
dwóch lat prowadzi podwójne życie i niebawem ponownie zostanie tatusiem… Jak
poradzić sobie z w tej sytuacji, skąd czerpać siłę, by żyć dalej? Nina Majewska-
Brown w powieści „Mąż na niby” (wydawnictwo Pascal) próbuje udowodnić, że można
nauczyć się życia w pojedynkę. Czy jej się to uda?
Czuję, że umieram.
Czuję się niepotrzebna. Czuję się wrakiem człowieka, na którego i tak nic już
nie czeka. Minuty rozwijają się w godziny, wieczór zbliża się jak każdego dnia
i moje dziecko za chwilę jak gdyby nigdy nic będzie znowu domagało się
karmienia. Podczas gdy moje życie nagle stanęło w miejscu i straciło sens.
Takimi przemyśleniami raczy nas Zosia, której mąż nie dość
że odszedł do innej, to jeszcze zabrał ze sobą telewizor (bo on kupił przecież!),
serwis obiadowy (bo od jego rodziców przecież!), a nawet wyczyścił niemal do
cna konto bankowe (!). Skołowana, zrozpaczona, przerażona, a przede wszystkim boleśnie
skrzywdzona Zosia próbuje odnaleźć się w całej tej sytuacji. Nie pomaga jednak
fakt, że ma przeciwko sobie nie tylko niewiernego męża, który zmienił się nie do
poznania, ale także wyniosłych teściów (czy motyw teściów-krwiożerczych
wampirów nigdy nie wyjdzie z mody? Może by tak dla odmiany czasem teściowie też
byli ludzcy?), a nawet… własną matkę! Do licha, jakaż ta kobieta bywa
denerwująca! Już pierwsze z nią „spotkanie” podczas lektury zwiastuje, że lekko
nie będzie, jednak jej poglądy i wyraziście zarysowany charakter pozostawiający
wiele do życzenia przechodzą ludzkie pojęcie! Nie przepadam za tego typu
bohaterami – zbyt pewni siebie, przekonani, że oto mają u stóp cały świat i racja
zawsze jest po ich stronie, podczas gdy prawda wygląda zgoła inaczej. Matka
Zosi właśnie do takich osób należy. I choć twierdzi, że kocha swoją córkę i
chce dla niej jak najlepiej, ciężko w to uwierzyć, czytając książkę. Cóż, każdy
kocha na swój sposób.
Wróćmy jednak do Zosi. Kreacja bohaterki bardzo przypadła mi
do gustu. Autorka uczyniła z niej nie tylko subiektywnego narratora, dzięki
któremu znamy uczucia zdradzonej kobiety od podszewki, ale także nie szczędziła
jej ludzkich cech, zarówno tych dobrych – tu na pewno należałoby wliczyć anielską
cierpliwość wobec matki i jej ciągłych wyrzutów, a także próbę kulturalnego
rozstania z mężem; jak i mniej pożądanych – w powieści pojawia się scena, która
bije na głowę wszystkie pozostałe: scena w restauracji, gdzie dochodzi do
konfrontacji Zosi z mężem i jego… nową kobietą? Kochanką? Pozostawmy jednak te
rozważania, wróćmy do sceny w restauracji, dzięki której z pewnością możemy
powiedzieć, że „Mąż na niby” to nie dramat, lecz dowcipna opowieść o życiu.
Otóż Zosia, jak zapewne każda zdradzona i opuszczona żona, wyobraża sobie swoją
następczynię jako długonogą modelkę o niebieskich oczach, blond włosach i
wybujałych kształtach. Tymczasem okazuje się, że kochanka Pawła to przeciętna
szara myszka, w dodatku ewidentnie walcząca z nadwagą, o cerze czerwonej i
poprzecinanej bordowymi żyłkami „przywodzącymi na myśl dorzecze jakiejś
gigantycznej rzeki”. Nie powiem, ja również byłam bardzo ciekawa Sary, słynnej
rozbijaczki związków, i przyznaję: spotkanie z nią było zaskakująco miłym doświadczeniem!
Zwykle w książkach pojawia się motyw młodszej, ładniejszej, tymczasem Majewska-Brown
proponuje nam zupełnie inne rozwiązanie, którym zdecydowanie intryguje i dodaje
powieści smaczku.
I, o dziwo, zamiast
poczuć ulgę, że nie jest ode mnie ładniejsza i zgrabniejsza, patrząc na nią,
czuję się jeszcze gorzej. Jeszcze bardziej przegrana. Jeszcze mniej
wartościowa.
W oczach Czytelnika Zosia jednak z pewnością nie wydaje się
mało wartościowa. Te 350 stron, które mogłam z nią spędzić, utwierdziło mnie w
przekonaniu, że jest nie tylko wspaniałą matką, ale i potrafi sobie świetnie
radzić sama. Jak się okazuje, zmiany życiowe, również te nieplanowane i bolesne,
da się zaakceptować. Po prostu trzeba pogodzić się z losem i … próbować żyć
dalej. Najlepiej po swojemu, na własnych zasadach. Tak właśnie postępuje Zosia –
funduje córce zwierzątko (i to nie jedno!), remontuje mieszkanie… I tutaj
dochodzimy do motywu obrazów w książce. Przyznaję, początkowo byłam zaskoczona:
to książka o miłości, zdradzie, gdzie tu miejsce na sztukę? Tymczasem okazuje
się, że obrazy Igora Mikody mają tutaj symboliczne znaczenie… Kolejną niespodzianką
są wplecione w tekst przepisy Zosi, na przykład na rogaliki z domową marmoladą.
Choć nie jest to przecież książka kucharska, takie wstawki urozmaicają całość i
mogą być inspiracją do działania.
Czy Zosia odnajdzie się w nowej rzeczywistości i pogodzi z
myślą, że jej małżeństwo dobiegło końca, zaś ją samą czeka walka w pojedynkę?
Tego oczywiście nie zdradzę, podobnie jak i zakończenia, choć jest ono chociaż
po części do przewidzenia, jednak zdradzę jedno: okazuje się, że tkwi w nas
więcej siły i determinacji, niż nam się wydaje, zaś rozwód to nie koniec świata!
Tak więc, drogie kobiety, gdybyście kiedyś znalazły się w podobnej sytuacji
(czego oczywiście Wam nie życzę!), sięgnijcie po „Męża na niby” – tam znajdziecie
siłę i motywację do działania. Oczywiście pozostałe z Was też zachęcam do
lektury, nawet jeśli temat jest Wam obcy, bo nigdy nie wiadomo, czym nas życie
zaskoczy!
Ocena: 9/10
Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu Pascal
Izabela Jurkiewicz
0 komentarze:
Publikowanie komentarza