Słyszeliście kiedyś o „kacu czytelniczym”? To taki stan, gdy
nie możemy sięgnąć po nową książkę, ponieważ wciąż emocjonalnie przeżywamy tę,
którą właśnie skończyliśmy czytać. Zupełnie nie rozumiałam tego zjawiska. Aż do
teraz. Do momentu, w którym przeczytałam ostatnie zdanie powieści Rhiannon
Navin, „Kolor samotności”. I choć minęła już niemal doba od momentu, gdy
odłożyłam tę książkę na półkę, wciąż wracam do niej myślami i czuję wspomnienie
palących pod powiekami łez. Nie mogę się przemóc, by ot tak poddać się kolejnej
lekturze, zapomnieć i przejść nad nią do porządku dziennego. O takich lekturach
się nie zapomina.
Dzisiejszy dzień
zaczął się normalnie, a później wszystko się zmieniło. Andy już nigdy nie
położy się do swojego łóżka, i to łóżko już na zawsze pozostanie ładnie zaścielone.
Nie powinnam być zaskoczona, w końcu opis książki jasno daje
do zrozumienia, z czym przyjdzie mi się zmierzyć podczas lektury. Wiem
doskonale, że do szkoły sześcioletniego Zacha wedrze się uzbrojony napastnik i
zabije z zimną krwią dziewiętnaście osób, w tym starszego brata Zacha, Andy’ego.
Wiem, że to zdarzenie zmieni życie chłopca i jego najbliższych i wystawi rodzinę
na ciężką próbę. Wiem również, że Zach poczuje się tak samotny, że postanowi
przenieść się w świat literacki, odnajdując w lekturze szansę na przetrwanie.
Nie powinnam być zaskoczona, a mimo to jestem. Tak potężnej
dawki wzruszenia z pewnością się nie spodziewałam.
Zacząłem myśleć, jak
to będzie bez Andy’ego. W domu zrobi się lepiej, bo nikt już nie będzie się
kłócił, a ja stanę się jedynym dzieckiem w rodzinie, więc mama i tato będą
robić więcej rzeczy ze mną, na przykład zaczną oboje przychodzić na moje
recitale na pianinie i będą mogli zostać do końca.
Brzmi strasznie, wiem, ale pamiętajmy, że Zach ma jedynie
sześć lat. Wie, że to, co stało się w jego szkole, było złe, podobnie jak
śmierć jego brata. Narracja prowadzona z punktu widzenia dziecka, które nie
rozumie do końca mechanizmów działania świata, pojęcia śmierci i żałoby, tak
naiwna i szczera, trafia do serca. Wspaniale się czyta o wydarzeniach, które my,
dorośli, potrafilibyśmy w mig pojąć, a których małe dziecko nie umie
sprecyzować. Nie widzi ludzi pogrążonych w żałobie, lecz „przyjęcie”, na którym
wszyscy ściskają mamę i tatę, powtarzając w kółko: „Jest nam bardzo przykro”. Pozwala
dostrzec świat oczami dziecka, jego emocje i odczucia, o których w tak trudnych
sytuacjach raczej się nie myśli.
Początkowo, przyznaję, mimo narracji z punktu widzenia
Zacha, skupiam się na odczuciach rodziców, którzy utracili dziecko. Jako matka
łączę się w bólu z Melissą, bowiem na samą myśl o tym, że mogłabym stracić
dziecko w ten czy inny sposób, robi mi się słabo. Rozumiem, że nie jest w
stanie zajmować się żyjącym dzieckiem, że wylewa hektolitry łez, że potrzebuje
czasu. Z czasem jednak zaczynam zastanawiać się, czy autorka nieco nie
przesadziła z kreacją bohaterki – matka staje się żądna zemsty, pełna siły do
walki, a jednocześnie bez sił do życia czy zajmowania się własnym dzieckiem. A
nie trzeba przecież być odkrywcą, żeby wiedzieć, jak nowa sytuacja wpłynie na
psychikę dziecka…
Właśnie dzięki zachowaniu matki i narracji z punktu widzenia
Zacha uświadamiam sobie, że przecież w takich sytuacjach rodzice nie są
jedynymi, którzy utracili to, co kochali. Zach również traci – nie tylko brata,
ale także rodziców, którzy pogrążeni w żałobie nie są w stanie poświęcać mu
uwagi; a nawet poczucie bezpieczeństwa i swój mały, uporządkowany świat.
Zach zmienia się pod wpływem zaistniałej sytuacji. Tęskni za
bratem, ale także za swoimi dawnymi rodzicami, którzy teraz wydają mu się obcy.
Ucieka w świat fantazji, czytając nieżyjącemu bratu Magiczny Domek na drzewie w swojej kryjówce – garderobie Andy’ego,
gdzie w pewien sposób wciąż czuje jego obecność. Chłopiec odkrywa w lekturze
podpowiedzi, jak powrócić do normalności. Do uporządkowania własnych myśli i
radzenia sobie z własnymi emocjami wykorzystuje… kolory.
A jaki jest kolor
samotności? Pomyślałem, że samotność musi być przezroczysta, czyli w ogóle bez
żadnego koloru, bo kiedy jest się samotnym, to jakby się było niewidzialnym dla
innych ludzi.
Niewidzialny – taki bowiem czuje się chłopiec, a mnie z żalu
pęka serce. Jestem świadkiem, jak mały chłopczyk walczy o swoją rodzinę, o
siebie samego, i nie mogę wyjść z podziwu, jak autorka wkradła się w umysł sześcioletniego
chłopca, jak wczuła się w jego rolę, choć momentami odnoszę wrażenie, że przemyślenia Zacha są nieco zbyt dojrzałe jak na jego wiek. Mimo to momentami
zapominam, że mam do czynienia z fikcją literacką (aczkolwiek nie do końca, bowiem jeśli chodzi o strzelaninę w szkole, takowa miała niegdyś miejsce w Newtown, w stanie Connecticut, co stało się inspiracją do napisania powieści) i wyobrażam sobie małego
Zacha gdzieś tam, na cmentarzu, jak skulony w kłębek czyta opowieści o Jacku i
Annie nad grobem swego starszego brata, a łzy kapią mi na kolejne stronice. Naiwna
jednak byłam, sądząc, że chwile największego wzruszenia mam już za sobą!
Dopiero ostatni rozdział, ostatnia strona, ostatnie zdanie przynosi katharsis,
gdy już wiem, czy tej rodzinie, mimo tragedii, uda się żyć dalej.
„Kolor samotności” to pięknie napisana, wzruszająca relacja
tragicznej historii, widziana oczyma małego dziecka. Mamy tu też całą gamę
uczuć, spośród których na pierwszy plan wysuwa się tytułowa samotność. Nie jest
to z pewnością łatwa lektura, która wszystkim przypadnie do gustu, jednak dla miłośników nieco ambitniejszej literatury zdecydowanie
warta uwagi. Polecam tym, którzy lubią się wzruszać i nie boją się trudniejszych
tematów, a także dobrze Wam radzę - pamiętajcie o chusteczkach, bo te z pewnością będą Wam potrzebne...
Ocena: 10/10
Za możliwość przeczytania dziękuję Harper Collins
Izabela Jurkiewicz
zaciekawiłaś mnie tą książką, choć podejrzewam, że i ja popłaczę się przy niej niesamowicie. Zawsze angażuję się emocjonalnie w czytane przeze mnie historie. Ale widzę, że dla tej książki warto!
OdpowiedzUsuńLubię wyciskacze łez, trzeba przeczytać!
OdpowiedzUsuń