
„Jestem na Syberii przez dziadka, a raczej przez nienawiść do niego. Potrzebowałem pretekstu, by wyruszyć, ten pierwszy krok musiał być określony”.
W tym momencie czułam, że właściwa książka trafiła we
właściwe ręce. Z otwartym umysłem i ogromną ciekawością przewracałam kolejne
kartki, spoglądałam na kolejne fotografie. Pragnęłam poczuć choćby odrobinę
świeżości z podróżny, w którą miał nas zabrać Robert Rient, nawet jeśli miałoby to być tylko za pośrednictwem słowa pisanego.
„Nie wiem, dokąd udam się z Syberii i na jak długo, nie chce tego wiedzieć, przynajmniej nie teraz. Wiem tylko że potrzebuję być sam, może uda mi się dostrzec to, co przeoczyłem”.
Zaabsorbowana kolejnymi słowami brnęłam dalej z nadzieją na literacką przygodę życia. To miała być podróż w nieznane, pełna przygód, wewnętrznych rozterek i mądrości spływającej z doświadczenia innych i ich wrażliwości.
„Odzwyczaiłem się od ludzi. Większość życia spędziłem w przekonaniu, że obecność z innymi jest zawsze cenniejsza od bycia ze sobą, że miłość i namiętność z innymi ludźmi jest cenniejsza od bycia ze sobą. […] Od dawna znajduje rozkosz, będąc samotnym w naturze”.
„Pragnienie bycia samotnym nie jest tożsame z niechęcią do ludzi, jest raczej wyborem pogłębiania relacji, które przeoczyłem, czyli tej z naturą i sobą”.
Chyba czekałam na "Przebłysk" jak na lekcję życia. Na magiczne słowo, myśl,
która i mnie uskrzydli. Książka przybrała więc w pewnym momencie bardziej rolę duchowego poradnika niż reportażu z podróży.
Stroiciela dusz i serc ludzi zagubionych, obciążonych pracą i stresem dnia
codziennego. Liczyłam, że znajdę razem z bohaterem tej historii to, czego szukał on
sam. A szukała tak naprawdę siebie.
„Szukam w sobie miejsca pozbawionego wpływu, słuchając, lecz nie dowierzając umysłowi, który wypluwa tylko to, czym został nakarmiony. Większość czasu nie żyję, nie żyłem własnym życiem. Nie mam pojęcia, czym jest to moje życie, ale coraz wyraźniej dostrzegam, czym nie jest. Ruszam dalej, zaangażowany w wątpliwość”.
A ja razem z nim…
Niestety nie wszystkie książki są takie, jakimi się
pierwotnie wydają. Są takie, które nas
inspirują, bawią i fascynują. Książki pełne emocji i takie, do których wciąż
się wraca. Są też i te dalekie naszym potrzebom, historie, które nie współgrają
z naszym umysłem, lub których nie potrafimy zrozumieć. Takie, które czasem zawodzą, nie spełniają do końca naszych oczekiwań. Ale nie ma złych
książek, tak jak nie ma brzydkich ludzi. Bo w każdej drzemie potencjał słów, magii i grono wiernych
fanów.
*

Tytuł najnowszej książki Rienta ”Przebłysk” wydaje się być idealnym dopełnieniem całej jej treści. To migawki z wielomiesięcznej podroży, raz koleją transsyberyjską przez Rosję, potem przez Tajlandię, Malezję, Nową Zelandię, Peru i Wyspy Wielkanocne, które są jednocześnie przebłyskiem pewnej świadomości. Nie jest to, więc ani próba przechwycenia, ani zaprezentowania czytelnikowi książki podróżniczej, w dosłownym słowa tego znaczeniu. To są raczej obserwacje, rozmowy, czasem przygody i zdjęcia, będące jednym z największych atutów tej pozycji. Do tego wszystko opisane ze szczególną lekkością, zabawnie i tak plastyczne, że nie raz ma się ochotę znaleźć tam gdzie autor. W książce znajdziemy ponadto całą masę ciekawostek i informacji o poszczególnych miejscach, ludziach czy wydarzeniach. Autor w swojej podróży nie zachowuje się bowiem jak typowy turysta. Nie dystansuje się, lecz wchodzi w relacje ze spotkanymi ludźmi, dopytuje i szuka. Z osobistych dygresji autora dużo też dowiadujemy się o nim samym, co tworzy nam jednocześnie obraz człowieka dość ciekawego, choć może nieco zagubionego we własnym świecie.
„Przebłysk” to bezpretensjonalne dzieło, które mimo wszystko
nie wywołało we mnie oczekiwanych reakcji.
Być może pełną satysfakcję z lektury osiągnęłabym, gdyby autor do końca
pociągnął wątki, które tak bardzo zaintrygowały mnie w jej pierwszej
części. Gdyby z czasem nie uciekł i nie
przekształcił swojej opowieści w typowy przewodnik po czasie i miejscach. Bo
najprzyjemniej było, czytać te fragmenty, w których opisywał to, co było
właśnie jemu najbliższe, dla niego istotne i ku czemu kierował swoje myśli.
Miałam jednak wrażenie, że w pewnym momencie tej jakże osobistej podróży
zapomniał o jej celu (przynajmniej w opisie).
A przecież uciekł z Warszawy w poszukiwaniu własnego „raju” - raju
wewnętrznego. W samotną podróż do
najbardziej odległych zakątków świata.
Pragnął jednocześnie zgubić „starego” siebie i znaleźć tego „nowego”.
Jego trasa była imponująca, nic więc dziwnego, że przykuła moją uwagę. A największym jego
wrogiem w tej niezwykłej podróży miało być ciało i umysł. Być może z
perspektywy autora tak właśnie było. Niestety ja nie potrafiłam
odnaleźć ani obiecanego „raju” ani wewnętrznej satysfakcji ze spotkania z lekturą. Zwyczajnie mnie
rozczarowała, nawet pomimo wielu smaczków, które w niej znajdziecie.

Sięgając po „Przebłysk”, liczyłam na podobne wrażenia.
Niestety. Ale być może dla wielu z was będzie tym, czym dla mnie nie była,
a czego Wam życzę.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Wielka Litera
Ocena 6/10
Edyta Sztylc
O tej książce nie słyszałam, ale chętnie bym po nią sięgnęła.
OdpowiedzUsuńWydaje się to być całkiem interesująca propozycja:)
OdpowiedzUsuńSą książki na które czekamy z niecierpliwością. Potem czujemy się rozczarowani.czasami warto pójść na żywioł.
OdpowiedzUsuńDokładnie. Nie ma to jak doświadczyć literatury na własnej skórze.
UsuńZabytki i historia w tle to coś w sam raz dla mnie :)
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem, czy i ja odebrałabym tą książkę tak samo.
OdpowiedzUsuńPrzekonasz się, kiedy przeczytasz 😊 Nawet jeden człowiek potrafi odebrać książkę w bardzo różny sposob. Zwłaszcza jeśli wraca do niej na przestrzeni lat.
Usuń