Oto dom cioci
Lusi. Ot, zwyczajny domek w lesie, pośród drzew. Ciocia Lusia pewnie codziennie
rano słucha śpiewu ptaków, jej dzieci grają na dworze w piłkę, a może nawet
chodzą razem na jagody? Zaraz, zaraz…
Ale czemu te drzewa uginają się w tak dziwny sposób, nabierają ciemnej barwy, a
tu w rogu skryły się jakieś palce, których właściciel zdaje się bacznie
obserwować dom cioci Lusi? Dom cioci Lusi zaczyna budzić we mnie niepokój. Co
tak naprawdę się w nim znajduje i o czym tak naprawdę jest książka o znaczącym
tytule: „Dom cioci Lusi”?
Moje przeczucia
okazują się słuszne – dom cioci Lusi nie jest zwyczajnym domem, a książka nie
jest kolejną czytanką pełną beztroski i barwnych ilustracji. To budząca smutek
i grozę historia małej Żydówki w czasach drugiej wojny światowej. Historia o
tym, jak w 1939 roku zawala się i zmienia dziecięcy świat.
Nie ma chyba
dorosłego, który nie znałby historii drugiej wojny światowej i ówczesnej
sytuacji Żydów. Wiemy, jak zła i wyniszczająca była wojna, znamy i doczuwamy po
dziś dzień jej skutki. Co jednak z młodszym pokoleniem? Jak tłumaczyć dzieciom pojęcie wojny i jak opowiadać historię, by zostać
zrozumianym, a jednocześnie nie obciążać dziecięcej psychiki traumą wydarzeń z
nią związanych?
Krzysztof
Stręcioch zaproponował najlepsze rozwiązanie: uczynił bohaterką małą, niczego
nieświadomą dziewczynkę. Nadał jej wiele imion: Wandzia, Zosia, Basia, zgodnie
z jej historią. Bardzo sprytne i zarazem słuszne posunięcie – w ten sposób może dawać do zrozumienia, że takich dzieci jak Wandzia były tysiące, i choć
każde z nich było inne, wszystkie połączył ten sam los: wojna.
Na pierwszych
stronicach Wandzia opowiada o sobie, o swojej rodzinie, życiu, jakie wiedzie. Zostaje
ukazana jako zwyczajna, przeciętna dziewczynka, bo taką w istocie jest!
Następnie
pojawia się getto oraz ucieczka z drogi ku pewnej śmierci, do Auschwitz, choć
oczywiście autor nie podaje tej informacji wprost. Chwała, że zachowuje pewien
rodzaj niedopowiedzenia:
Co
jakiś czas wywożono z getta grupę mieszkańców. Jechali stłoczeni w wagonach
towarowych. Nikt nigdy nie wrócił.
A potem pojawia
się dom cioci Lusi. Dom pośród cieni drzew, pełen dzieci bez rodziców, samotnych
i złowieszczych nocy, ale zarazem namiastka szczęśliwego, normalnego dzieciństwa,
pewnej normalności w tych dziwnych czasach. I gdy wydaje się, że dom cioci Lusi
stał się nowym domem, wojna nie daje o sobie zapomnieć i dopada dzieci nawet
tutaj, skazując je na kolejną ucieczkę…
Po pierwszej
lekturze tej nadzwyczaj krótkiej historii byłam przerażona: książka dla dzieci
o wojnie? Gdy dodać do tego pełne szarości, stylizowane na lata 50 XX wieku
ilustracje (trudno byłoby o pełne radości i kolorów obrazki w książce o wojnie…),
a nawet same stronice przypominające do złudzenia sepię, byłam przekonana, że
jest to zbyt mocna lektura dla dziecka, które może mieć problem ze zrozumieniem
tak wielu treści (choć zamkniętych przecież na tak niewielu, bo 32
stronicach!): tu spokojne życie, tu getto, nowa rodzina, ucieczka, kolejna nowa
rodzina… Autor nie ucieka od słów: nienawiść, głód, smutek, straszne kary,
strach, co dla dziecka może być taką nowością podczas lektury, że o te właśnie pojęcia
zacznie pytać w pierwszej kolejności.
Z drugiej jednak
strony zdałam sobie sprawę, że historia małej dziewczynki może być świetnym
źródłem wyjścia dla wprowadzenia w tematykę wojenną. Dzieci nie zrozumieją
pojęć: walka o władzę, holocaust, eksterminacja, więc nie ma sensu ich tymi
informacjami karmić. Dzieci za to doskonale znają dziecięce zabawy, tęsknotę za
rodzicem, gdy nie ma go w pobliżu, lubią słodycze i zwierzęta – zupełnie jak
bohaterka! Największą zaletą tej książki jest właśnie ukazanie tragicznych
wydarzeń w sposób zrozumiały dla dziecka, nie obarczając go przy tym nadmierną,
szokującą wiedzą, jednocześnie wzbudzając w dziecku empatię.
„Dom cioci Lusi”
i we mnie zresztą wzbudził wiele emocji: od szoku, poprzez smutek, aż do
wzruszenia. Ponieważ moje dziecko jest zbyt małe, bym mogła mu tę historię
przeczytać, zastanawiałam się, jak zareagowałaby na nią moja sześcioletnia
siostrzenica (książkę tę bowiem określono jak odpowiednią dla dzieci powyżej
pięciu lat). Zdaję sobie sprawę, że dzieci są różne i to, że jedne książka może
wystraszyć treścią, innych nie musi, jednak w moim przypadku „Dom cioci Lusi”
będzie musiał jeszcze kilka lat poczekać na najwyższej półce w biblioteczce,
nim ujrzy światło dzienne. Autor starał się co prawda w sposób delikatny i
przyjazny dzieciom nakreślić historię, jednak co wrażliwsze dzieci mogłyby
sobie z tą historią i pewnymi pojęciami nie poradzić…
Dobrze, że powstają książki takie jak "Dom cioci Lusi". Wielki ukłon dla autora, że podjął się tak trudnej roli – roli
nauczyciela naszej historii. Ważne jest, by dzieci stopniowo poznawały historię
z czasów drugiej wojny światowej i oswajały się z przeszłością, oczywiście w sposób adekwatny do swojego wieku.
Ocena: 9/10
Za możliwość przeczytania dziękuję wydawnictwu Adamada
Izabela Jurkiewicz
Wojna, strach, cierpienie nie są piękne. Piękne mogą być jedynie uczucia ludzi, którzy to przeżyli. Pomysł na takie przedstawienie historii dzieciom budzi mój ogromny szacunek dla autorów tekstu i ilustracji. Kto jest autorem ilustracji? Bardzo wnikliwie przedstawiłaś symbolikę okładki i rysunków, które są godne dostrzeżenia. Lepiej będzie, gdy dzieci poznają historię tej dziewczynki, niż mrożące krew w żyłach sytuacje z pogranicza fantastyki i baśni braci Grimm.
OdpowiedzUsuńAutorem ilustracji jest sam autor, Stręcioch (z zawodu grafik)- warto byłoby dodać tę informację do recenzji, dziękuję za spostrzeżenie!
OdpowiedzUsuń