Kilka miesięcy temu miałam
przyjemność recenzować „Diabelski młyn” – thriller Darii Orlicz. Nie bez powodu
używam tu określenia: przyjemność, ponieważ książka okazała się bardzo dobra,
choć mocna. Wciąż mając w pamięci wrażenie, jakie na mnie wywarła, bez wahania
postanowiłam sięgnąć po kolejną propozycję tejże autorki, pod równie mrocznym
tytułem: „Martwe dusze”, który mógł oznaczać tak naprawdę wszystko, albo i nic.
Rzecz dzieje się w nadmorskim
niewielkim miasteczku, gdzie dochodzi do dziwnego wydarzenia – znana z
rozwiązłego życia Aleksandra Fabianowicz zostaje śmiertelnie potrącona przez
pędzący samochód. Pojawiają się plotki, że jej śmierć nie była przypadkowa,
bowiem kobieta dorobiła się wielu wrogów. Czy faktycznie doszło do morderstwa?
Jasne że tak, jak na thriller przystało. Pytanie brzmi: kto dopuścił się zbrodni?
Tu do akcji wkracza znany mi już
młodszy aspirant Krzysztof Bugaj, którego zapamiętałam jako nieszczęśliwego
seksoholika i niezbyt dociekliwego glinę. Z wielkim entuzjazmem zabrałam się za
lekturę, zaczytując się nie tylko w wątkach ze śledztwem, ale również – jak i
nie bardziej – w tych dotyczących prywatnych spraw Bugaja, bowiem byłam bardzo
ciekawa, co ten niewierny typ jeszcze nawywija.
O ile w pierwszej części byłam szczęśliwa,
że w końcu ktoś stworzył bohatera z krwi i kości, który popełnia błędy, zdradza
żonę, nie przedkłada pracy nad życie osobiste, o tyle w tej części Bugaj
rozczarował mnie. Podjął decyzję – zostawił żonę, odszedł do kochanki, jednak i
tu nie zagrzał zbyt długo miejsca. W „Diabelskim młynie” przeżywał jakieś
rozterki, choćby i na swój sposób, miewał wyrzuty, poszukiwał czegoś, co
mogłoby stanowić namiastkę szczęścia, a tu co? Gzi się na boku niemal w każdym
rozdziale z inną przygodnie poznaną babeczką, nie wie sam, czego szuka, kogo
chce, do czego zmierza, a przy tym zachowuje się skrajnie nieodpowiedzialnie…
Kobieta, z którą planował
rozpocząć nowe życie, najprawdopodobniej właśnie straciła ich dziecko, a on nie
czuł nic, oprócz… ulgi.
Nie powiem, darzyłam go i w tej
części jakąś dziwną sympatią, i to właściwie do ostatniej strony, jednak trudno
lubić i podziwiać kogoś, kto ma tak wątły kręgosłup moralny. Super, że nie był
idealnym gliniarzem ani człowiekiem, bo to dodawało mu wiarygodności, ale
uczynić z niego tak bezduszną świnię, która wyrzeka się własnych dzieci, to już
nieco za dużo. Gdyby jeszcze był dobrym śledczym z błyskotliwym umysłem, można
by mu wybaczyć, ale tak naprawdę już po raz drugi drepcze w kółko i nie ma
pomysłu, jak rozwiązać sprawę. W głowie od razu rodzi się pytanie: czy i tym
razem sprawa rozwiąże się sama, bez jego udziału, co uczyni go jeszcze bardziej nieudolnym gliną niż w pierwszej części?
Niechże to pytanie pozostanie
retorycznym, chociaż bardzo by się już chciało udzielić odpowiedzi. Na te
jednak przyjdzie nieco poczekać, bowiem Orlicz sprytnie wplotła w fabułę kilka
wątków dodatkowych, które choć poniekąd wiążą się z całą sprawą, mają raczej na
celu zwiększenie liczby podejrzanych. Tak oto w książce pojawia się eks-ksiądz,
tak dobry i szlachetny, że z pewnością ma swoje za uszami, były współpracownik
Aleksandry, który skrywa jakąś tajemnicę, jego bezbarwna, wiecznie nieszczęśliwa
żona; a także kilka trupów, które z pewnością napędzają akcję. Nie sposób
wspomnieć o żonie Bugaja, Annie, która po jego odejściu przeżywa pewnego
rodzaju załamanie, szukając ukojenia w spotkaniach ze wspomnianym wcześniej
podejrzanym księżulkiem. Cały czas mam wrażenie, że jej postać będzie miała
jakieś kluczowe znaczenie w momencie rozwikłania zagadki. Rozczarowuję się,
choć Anna bez wątpienia jest ważną postacią w „Martwych duszach”, chociażby z
racji tytułu.
Tytułowych „martwych dusz” w
książce mamy na pęczki. Niemal każdy bohater został doświadczony przez los bądź
skrywa mroczna tajemnicę, co sprawia, że tak trudno domyśleć się, jak wyglądała
prawda. I choć prawda zaskakuje, jej finał przywodzi na myśl te wszystkie mało
prawdopodobne thrillery, gdzie mordercą okazuje się sąsiad/pani z kiosku/bibliotekarka.
Rzecz jasna za śmierć Fabianowicz odpowiadać będzie ktoś zupełnie inny, jednak
nie finał śledztwa wgniata mnie w fotel, lecz nasz wiecznie poszukujący nie
wiadomo czego aspirant Bugaj, a właściwie los, jaki go spotyka, będący w tym
przypadku świetnym morał tej historii. Historii, która może nie zapada
szczególnie w pamięć, jednak potwierdza znaną zasadę, że kto mieczem wojuje, od
miecza ginie.
Ocena: 8/10
Za możliwość przeczytania dziękuję Harper Collins
Izabela Jurkiewicz
0 komentarze:
Publikowanie komentarza