Każdy książkoholik, chociaż raz w swoim życiu, przeczytał
książkę, która go bardzo rozczarowała. Oczekiwania były ogromne, zwłaszcza gdy
czyta się same pozytywne opinie o książce, a tu nagle książka okazuje się być
nudna, irytująca i nie wiadomo skąd ten zachwyt. Rok 2018 był pod względem czytelniczy
bardzo obfity i bardzo trudno byłoby mi wskazać jedną najlepszą. Niestety nie
ominął mnie czytelniczy zawód i dziś
przedstawię Wam 5 książek, które rozczarowały mnie najbardziej.
1. „Podejrzany” Paulina Świst
„Podejrzanego” bardzo chciałam przeczytać, ponieważ pierwsza część "Prokurator" była genialna i trafiła na moją listę guilty pleasure, mogłabym czytać ją codziennie. Druga książka "Komisarz" okazała się nieco gorsza od swojej pierwszej części, ale nie był zły. Z ogromnymi nadziejami zabierałam się za książkę kończącą serię, lecz "Podejrzany" okazał się totalną klapą. W ogóle nie zainteresowała mnie historia Daniela i Marysi, przez chaotyczną narrację nie mogłam czasami się odnaleźć i zgadnąć, kto tu jest kim. Nie podobało mi się także skakanie do historii z przeszłości i mieszanie jej z teraźniejszością. Nie wiem, dlaczego doczytałam książkę do końca, mimo iż nie raz miałam ochotę walnąć ją w kąt. W książce można zauważyć powielanie schematów z dwóch wcześniejszych książek, tylko ze zmianą imion bohaterów. Nie było tu żadnej świeżości, tylko znowu same wulgaryzmy i seks. Trzy razy to samo, zero oryginalności. Moja ocena: 4/0
2. „Roziskrzone noce” - Beatrix Gurian
Nie ukrywam, że do przeczytania tej książki skłoniły
mnie przepiękna okładka i bardzo dobre recenzje. Opis gwarantował płomienny romans w pełnych przepychu pałacowych wnętrzach
,a dostałam tylko chaos z minimalnym wątkiem romantycznym. Prolog zapowiadał
się bardzo obiecująco i intrygująco. Wraz z rozwojem fabuły moje
zainteresowanie się zmniejszało, a to za sprawą panującego w książce chaosu.
Wyglądało to tak, że autorka miała rozrysowany plan i po prostu nie potrafiła
go przełożyć na słowa. Tak jakby autorce zabrakło pomysłu, w jaki sposób
zaskoczyć czytelnika i oddać to w fabule, przez co gubi związek
przyczynowo-skutkowy. Absurd goni absurd, a wiele sytuacji jest tu zupełnie
pozbawionych sensu. Sama główna bohaterka wydaje się być normalną i
zwyczajną nastolatką. Gdyby tylko nie była tak bardzo infantylna w swoim
zachowaniu. Mimo że stara się być o jeden krok do przodu, to brak jej
logicznego myślenia. Spotyka na klifie tajemniczego chłopaka, który nie mówi
jej prawdy i zachowuje się, jakby postradał wszystkie zmysły, a ta od razu czuje,
że to ten jedyny i to wielka i prawdziwa miłość. I to wszystko, jeśli chodzi o
wątek miłosny. Nie ma tu żadnej chemii, a autorka chyba zapomniała, że
należałoby taki wątek pogłębić. Jeśli liczymy, że znajdziemy tu
spektakularny wątek fantasy – to niestety się rozczarujemy. W trakcie akcji
omawiane są tylko duńskie mity i „mityczne stworzenia” i jest to omawiane w tak
niejasny sposób, że można się pogubić. Wiele pytań zostaje bez odpowiedzi.
Tajemnica i intryga jest naprawdę interesująca, ale samo rozwiązanie i
zakończenie jest rozczarowujące i sugeruje, że można było spodziewać się czegoś
więcej. Intrygujący prolog, bardzo dobry pomysł na fabułę z bardzo
słabym wykonaniem i rozczarowujące zakończenie. Tak najprościej można opisać
książkę „Roziskrzone noce” Beatrix Gurian. Jedynie przepiękna okładka zasługuje
na uznanie, reszta niestety nie. Moja ocena: 4/10
3. „Zawsze przy tobie” - A.K. Linde
Książka zaczyna się bardzo
interesująco i pierwsze, o czym pomyślałam po przeczytaniu pierwszego

rozdziału, że na pewno pojawi się tu wzruszenie, może nawet i łzy, oraz że
będzie trzymała w napięciu. Niestety dobry był tylko początek, wzruszenie nie
pojawiło się ani razu, bo zostało zastąpione irytacją. To uczucie dotyczyło
zachowania głównej bohaterki. Akcję poznajemy z perspektywy Sutton oraz
Davida. W krótkich rozdziałach dzięki temu mamy wgląd w ich uczucia i wyraźnie
widzimy decyzje tłumaczące ich postępowanie. Młoda dziewczyna doświadczyła
wiele cierpienia i bólu po stracie męża. Została sama z małym synkiem i na nowo
musi odnaleźć nadzieję na to, by żyć szczęśliwie. I na początku kibicowałam
jej, gdy podejmowała decyzje, że będzie walczyć o siebie, że otworzy się na
miłość, zawłaszcza, że jej serce zaczęło mocniej bić do Davida. Później
wszystkie moje ciepłe uczucia do tej dziewczyny zostały zastąpione przez
irytację. Sutton robiła jeden krok do przodu, a następnie wielkie dwa kroki do
tyłu. I to nie jeden raz! Rozstania i powroty i tak na okrągło, biedny David! Miało
być wzruszająco i miało pojawić się napięcie. Miało, bo było tylko lekko i
bardzo przewidująco. Moja ocena: 5/10
4. „Kirke” – Madeline Miller
Już na samym wstępie mogę Wam
zdradzić, że jestem wielką fanką mitologii greckiej oraz rzymskiej. Gdy
pojawiła się informacja, że ukaże się „Kirke” Madeline Miller wiedziałam od
razu, że muszę ją mieć. Tym bardziej że jestem sroką okładkową, a trzeba tu
przyznać, że ta książka okładkę ma przepiękną. Z wielką ciekawością
zabrałam się za lekturę i niestety jak początek książki przyniósł mi garść
informacji o Kirke, tak im dalej tym moja moje zainteresowanie było mniejsze. Czegoś
mi jednak w tej historii zabrakło. Znałam mitologię, więc historia bóstw mnie w
żadnym stopniu nie zaskoczyła, bo wiedziałam jak się kończy historia
Prometeusza, Telemacha czy Minotaura. Mam wrażenie, że autorka opisała mity
swoimi słowami, nie było w nich nic odkrywczego. Książkę czyta się leniwie, nie
ma w niej galopującej akcji i właściwie ta książka niczym się nie wyróżnia.
Możliwe, że to ja już wyrosłam z takich książek, ale miałam wrażenie jakbym
czytała książkę młodzieżową, napisaną bardzo prostym językiem. Jestem trochę rozczarowana książką, bo mimo iż to była
lekka i przyjemna lektura, to niczym mnie nie zaskoczyła. Pomysł był bardzo
dobry, wykonanie już niekoniecznie. Książka może być ogromną pigułką wiedzy dla
czytelników, którzy nie znają mitologii lub nie przypadł im sposób opowiadania
choćby przez Parandowskiego. Moja ocena: 6/10
5. "Nie ma mowy" - Hellen Russel
Mam ogromny problem z tą
książką. Miała być to szalona i śmieszna książka – była szalona, lecz
mnie ani
razu nie rozbawiła. Na okładce jest też informacja, że „wzrusza i podnosi na
duchu” – wzruszenie było minimalne, ale na szczęście podniosła mnie na duchu.
Pierwsze dwieście stron czytało mi się koszmarnie. Humor słowny do mnie wcale
nie trafił, nie podobał mi się sarkazm zawarty w tej książce, a główną
bohaterkę Alice chciałam udusić gołymi rękami. Książka była przegadana i
serdecznie dość miałam rozterek bohaterki. W momencie, gdy Alice wraz z siostrą
znajdują się na obozie przetrwania dla wikingów, pojawić się miał humor
sytuacyjny, który we mnie wzbudził jedynie zażenowanie. Może jestem dziwna, ale
sceny opisów zatrucia pokarmowego dla mnie śmieszne nie były. Wszystko
wskazywało na to, że skończę książkę w połowie, nie doczytam jej do końca. Tak
by się stało, gdyby nie pojawiła się postać Inge – żony wikinga. Dzięki niej i
jej radach mogłam zastanowił się nad kilkoma ważnymi aspektami mojego życia.
Dzięki niej mogłam znieść Alice i jej próby zmienienia się na lepsze. Tylko dla
Inge mogłabym stać się wikingiem i dzięki tej postaci książka zasługuje na
ocenę dobrą. Na pewno nie jest to lektura dla każdego, ale jeśli macie ochotę
na książkę z dość specyficznym humorem Angielskim, to przeżyjcie szaloną
przygodę po to, by dowiedzieć się jak zostać wikingiem. Moja ocena: 6/10
A jakie były Wasze rozczarowania w 2018 roku? Podzielcie się tytułem w komentarzu :)
dorotbook
0 komentarze:
Publikowanie komentarza