Z twórczością Marty Kisiel nie miałam jeszcze przyjemności
obcować, choć od dłuższego
czasu z zainteresowaniem śledzę jej karierę pisarską
i ciągle obiecuję, że przeczytam wszystkie jej książki. Mogłoby się zdawać, że
skoro jej nie znam, to nad wyrost były moje obietnice, jednakże dedukując po
sposobie bycia autorki, zamieszczanych treściach, opisach jej książek po prostu
czułam, że jej twórczość jest radosna i oscyluje na pograniczu sarkazmu,
dwuznaczności i sprytnej żonglerki słowem. Jestem świeżo po przeczytaniu zbioru
opowiadań z „Pierwsze słowo”, więc mogłam się przekonać, że miałam rację i ma z
tego niemałą satysfakcję.
![]() |
źródło |
Zdaję sobie sprawę, że zaczęłam przygodę od drugiej strony,
że weszłam w ubłoconych buciorach wprost do salonu i bez pytania rozwaliłam się
przed kominkiem. Licho mi tego raczej nie zapomni. „Apsik!”. Nie ma co jednak
ubolewać, mleko się rozlało i poznałam bohaterów Marty Kisiel, jej styl
pisania, przewrotne i zabawne operowanie słowem, zakręcone pomysły, świeże,
młodzieńcze, a jednak pięknie dopracowane i intrygujące.
„Pierwsze słowo” przyciągnęło mój wzrok piękną okładką, ja po
prostu mam zboczenie na tym punkcie i niezmiernie mnie cieszy, gdy oglądam coś
ciekawego, cieszącego oko, niekoniecznie bujnymi, anatomicznymi kształtami. Środek
również prezentuje się okazale, ale to już za sprawą aż jedenastu świetnie
napisanych opowiadań na przeszło 317 stronach. Jest co czytać i jestem za to
ogromnie wdzięczna.
Nie jestem osobą, która wybitnie przepada za zbiorami
opowiadań, zdecydowanie wolę dłuższą formę, choćby tylko jednotomową,
aczkolwiek powoli zaczynam się przekonywać do takich wydań. Niemałe znaczenie w
tym ma oczywiście to, na co trafiam, a trafiłam teraz na bohaterów, którzy
rozmowę dyskwalifikacyjną przeszliby śpiewająco. Cieszę się, że mogłam w tym
wszystkim, jak żywo, brać udział i Wam polecam sięgnąć po „Pierwsze słowo”.
Historie są napisane bardzo ciekawie, spójnie i zabawnie,
autentycznie nie raz parsknęłam śmiechem, choć nie jestem pewna, czy w typowych
miejscach. Na szczęście mi to nie przeszkadza. Nie każde jednak opowiadanie
jest humorystyczne, znajdą się też takie na pograniczu mroku, smutku i żalu,
gdzie nikomu do śmiechu nie będzie do ostatniego słowa. Podoba mi się ta
różnorodność, tutaj na serio, tam żartobliwie, a gdzieś niedorzecznie
fantastycznie.
Nie będę Wam opowiadała o fabule wszystkich opowiadań, zbyt
wiele szczegółów do przekazania, za dużo mogłabym nieopatrznie zdradzić i zepsuć
Wam zabawę w domysły, przyjemność odkrywania, elementy zaskoczenia. Gwarantuję
wam jeno, że nic, co oczywiste, nie jest jasne na początku, że zakończenia,
choć możliwe czasem do wydedukowania, to jednak nieszablonowe, a same
wyjaśnienia sytuacji tylko potwierdzają, że wyobraźnia dosłownie nie posiada żadnych
granic.
Chciałam się z wami podzielić moimi ulubionymi opowiadaniami,
ale ciężko mi jest wybrać. Na pewno polubiłam najchorsze dzierlatki, Hardogębę
wybierającego się na saksy i urocze Licho z jego pralką, chociaż najbardziej to
pokochałam Odę i Rocha, Halszkę w sumie też. Oda to moja idolka, jest dokładnie
taka, jaką ja chciałabym być, lubię ją od czubków palców po końce niesfornych włosów,
jest niesamowita. Ze smutkiem i początkowo z niejakim niezrozumieniem czytałam „Szaławiłę”,
szczególnie po wcześniejszym zapoznaniu się „Dożywociem” i strasznie chcę teraz
wiedzieć więcej. Muszę mieć pozostałe książki. Polubiłam też pełne emocji i
tajemnicze śledztwo w „Jadeicie”, smutne nieżycie Stanisława Kozika, przejmującą
historię małego, pięcioletniego Davyna, trochę smutną historię nieogarniętego
życiowo Dawida, oraz niezwykle trudną i szargającą serce opowieść z „Pierwszego
słowa”. Reasumując, kawał dobrej literatury, nie tylko dla rozrywki, ale też do
siłą nachodzących przemyśleń.
Ocena 9/10
Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu Uroboros
Ula Wasilewska
0 komentarze:
Publikowanie komentarza