„Polska Atlantyda”
(Jacek Hugo-Bader, Skucha, Audyt i …)
2/3 trylogii
„Skucha razem z Audytem i jeszcze następnym tomem stanowić mają jedną, potrójną
całość – mój osobisty, współczesny tryptyk polski. To będzie zapis naszych
wielkich przemian,
bezkrwawej
rewolucji widzianej oczami wałęsającego się psa”.
Jacek
Hugo-Bader, Audyt
Część pierwsza trylogii - „Skucha”

Jacek
Hugo-Bader, pisząc swój „reportaż”, choć o gatunku książki można dyskutować,
podjął się niezwykle trudnego zadania. Zdecydował się sportretować w nim byłych
opozycjonistów, którzy poświęcili swoje życie, by walczyć z komunizmem w imię
wolności. Wśród jego bohaterów, może oprócz Michała Boniego i Macieja
Zalewskiego, w większości trudno jednak szukać tych z pierwszych stron gazet.
Pojawiają się wprawdzie gdzieś na marginesie, na uboczu, ale nie ich losy stają
się głównym wątkiem „reportażu”. Można powiedzieć, że autor skupia się przede
wszystkim na ukazaniu tych z drugiego szeregu, cichych bohaterów tamtych
czasów, którzy wywalczyli sobie wolną Polskę, a ta o nich zapomniała. Co więcej
w książce tej poszukuje odpowiedzi na dość istotne pytanie – o naszą narodową
mitologię. Dość mocno zakorzenieni w naszym polskim romantyzmie, poniekąd
stajemy się jego niewolnikami. Pewnie wielu nie spodoba się to, o czym teraz napiszę,
ale przytaczając słowa Jacka Hugo-Badera: „(…)
solidarnościowi konspiratorzy, chociaż zwycięzcy, to jacyś niepisaci. Czy dlatego,
że nie jechali po krawędzi życia i zamiast przelewać krew, kręcili korbami od
powielaczy? Czy w Polsce bez ofiar nie może być mitologii?”, chciałbym
pójść nieco dalej i zadać pytanie. Czy współcześnie dlatego tak mocno nie doceniamy
tego, co się stało w 1989 roku, bo nie zostało to „obmyte” krwią walczących o
wolność ludzi…, bo nie dokonała się mistyczna ofiara przez krew…, bo wyzwolenie
ojczyzny nie zostało uświęcone śmiercią? Jakby do 1989 roku śmierci było zbyt
mało… Oczywiście takiego pytania sam Hugo-Bader nie zadaje, ale wywołuje je,
może podświadomie, może niechcący…
Niezależnie od
moich prowokujących i kontrowersyjnych pytań, które nie mają przecież stanowić tematu
tego artykułu, książka Hugo-Badera wprowadziła niemałe zamieszanie. Już samo
jej wydanie przeciągnęło się w czasie w wyniku braku autoryzacji dwóch
skłóconych ze sobą jej głównych bohaterów, co świadczy o podziale, jaki
nastąpił wśród „bojowników podziemia” z czasów komunistycznych. Jednak książka jeszcze
mocniej uderzyła w osoby, które praktycznie w „reportażu” są niewidoczne,
epizodyczne, gdzieś na drugim planie. Autor pisze o nich raczej przy okazji,
ukazując historyczną niesprawiedliwość - zamożność życia komunistycznych
oprawców oraz marginalność i niejednokrotnie ubóstwo dawnych opozycjonistów. Jacek Hugo-Bader po wydaniu Skuchy, otrzymał zaskakujący list od byłego oficera
Departamentu III Służby Bezpieczeństwa i zamieścił jego treść w drugiej części
trylogii, Audycie:
W zeszłym
tygodniu przeczytałem część pańskiego nędznego tekstu, który był także na mój
temat. Część tylko, bo nie warto było babrać się w gównie, któreś pan z siebie
wydalił. Po lekturze tego fragmentu nawet chujem pana nie nazwę, byłoby to
naruszenie dóbr osobistych tego ze wszech miar pożytecznego narządu. Śmieć,
szmata – któreś z tych określeń bym wybrał, nie warto jednak dla takiego czegoś
jak pan marnować czasu, by znaleźć właściwą nazwę.
Myślę, że ten list, choć wulgarny
i obraźliwy, jest jedną z najpiękniejszych nagród, jaką mógł otrzymać
Hugo-Bader za swój „reportaż”… Dostanie takiego pisma od człowieka,
piastującego tak ohydną funkcję w
czasach komunizmu, to najwspanialszy panegiryk na cześć autora i jego dzieła.
Jacek
Hugo-Bader, kreśląc losy swoich bohaterów, próbował stworzyć obraz bardzo
szeroki, prawie zupełny. Pierwotnie chciał pokazać, jak żyje im się w wolnej
Polsce. Zdecydował się jednak poszerzyć swój portret o czasy dużo wcześniejsze,
bo jak sam stwierdził:
„Pierwotnie Skucha miała
być dużo mniejszą, skromniutką, jednoczęściową książką rozpoczynającą się od
opowieści, która teraz otwiera część drugą. Planowałem twardo trzymać się
głównego tematu, zatem pytania, jak się żyje w wolnej Polsce ludziom, którzy o
nią walczyli. Ale jak opowiadać o kimś, kogo nie znamy, nie rozumiemy, nie
pojmujemy życiowych wyborów, których dokonał, słowem, skąd przyszedł?”.
Dzięki temu zabiegowi cofamy się
nie tylko do konspiracyjnej działalności bohaterów solidarności, ale także do
ich dzieciństwa. Wchodzimy w świat skomplikowanych relacji rodzinnych,
konfliktów pokoleniowych, frustracji i niezrealizowanych pragnień rodziców,
świat dotknięty syndromem drugiej wojny światowej, okupacji, obozów
koncentracyjnych, świat alkoholików i szaleńców. Pozwala nam to choć po części
zrozumieć życiowe wybory portretowanych postaci oraz ich złożone charaktery. Po
raz kolejny okazuje się bowiem, co nie jest specjalnie odkrywcze, że na to, kim
się staliśmy, ma ogromny wpływ nasza przeszłość i środowisko, z którego
wyrośliśmy. W ten sposób Jacek Hugo-Bader poszerza swój „reportaż” o aspekt
psychologiczny. Ma to z pewnością swoje konsekwencje. Pogłębia obraz bohaterów
o rysy niebehawioralne, co powoduje, że możemy popatrzeć na nich dokładniej i
zrozumieć trudy dorosłości naznaczone piętnem dzieciństwa
Zamysł
autora, aby skonfrontować przeszłość z teraźniejszością, powoduje, że w treści
książki odnajdujemy historie konspiratorów, ludzi walczących z komunistyczną
niewolą i niejednokrotnie poświęcających swoje życie dla wyższych racji, ale
także kroczymy drogą ich pełnych nadziei i rozczarowań czasów wolności, w którą
tak mocno wierzyli, a która przyniosła im tyle rozczarowań. Możliwość
przyjrzenia się tym ludziom zarówno przed, jak i po 1989 roku to zabieg dość
interesujący, bo pokazuje cały proces transformacji z perspektywy ludzi czynnie
dążących do obalenia komunizmu. Jeszcze ciekawsze jest to, że autor nie opisuje
tego jak „nudny kronikarz” czy też niepozbawiony natręctwa nadinterpretacji
badacz historii, ale oddaje głos swoim bohaterom. Nie niknie jednak poza
światem przedstawionym. Czasami wychodzi na pierwszy plan i świadomie lub nie
staje się jednym z bohaterów własnej książki. Ma to oczywiście swoje
uzasadnienie, ale też momentami przeszkadza. Uzasadnienie dlatego, że jako
dawny opozycjonista opisuje losy swoich przyjaciół i znajomych. Podobnie jak
oni brał udział w destrukcji ustroju komunistycznego. Był przecież ostatnim
szefem kolportażu Międzyzakładowej Komisji Koordynacyjnej, podziemnej struktury
„Solidarności”, wydającej tygodnik „Wola” i drukującej „Tygodnik Mazowsze”. Przeszedł
też, podobnie jak oni, trudny okres transformacji, ale w odróżnieniu od wielu,
choć nie wszystkich, odnalazł się w wolnej Polsce i nie poddał narastającej frustracji,
wynikającej z poczucia niesprawiedliwości. To może dawać mu pełne prawo
współistnienia w książce jako jeden z bohaterów. Z drugiej jednak strony
chwilami przeszkadza zbyt duża ilość osobistych i niepotrzebnych komentarzy
autora, jego dygresji i refleksji. Autor ma chyba tego świadomość, bo w pewnym
miejscu broni swojego stylu przed takimi jak ja - natrętnymi czytelnikami i
tłumaczy:
„(…) reporter tym różni się od autora, że nie wymyśla ani
nie zmyśla, ale kombinuje zaobserwowane, a najczęściej usłyszane historie,
fakty i postaci, bo nie wszystko przecież można znać z autopsji. Wielki
Melchior Wańkowicz, król polskich reporterów, nazywał to prawdą zmyśloną. Więc
nie ma co nawet co gadać o obiektywnym reportażu. Jeśli potrzebujesz czegoś takiego,
zabierz się do lektury książki telefonicznej. Tam żaden z tysięcy bohaterów nie
powie czegoś takiego, od czego nawet twardym facetom chce się ryczeć”.
Jak już
pisałem wcześniej Jacek Hugo-Bader w Skusze tworzy panoramiczny obraz opozycji
sprzed 1989 r. i pokazuje dalsze jej losy już w wolnej Polsce. Ci, którzy chcą
znaleźć w książce wydarzenia symbolicznie zapisane w dziejach naszej ojczyzny,
mogą się głęboko rozczarować. Wprawdzie gdzieś w tle słychać echa stanu
wojennego, strajków, Okrągłego Stołu, ale nie są to wydarzenia najważniejsze. Autor, powracając do czasów działalności
konspiracyjnej, skupia się przede wszystkim na przedstawieniu grona przyjaciół
i znajomych, którzy zajmowali się wydawaniem i kolportażem prasy podziemnej. Ich
bronią jest papier, drukarnia i powielacze. „Firma”, bo tak nazywa tę
organizację, składa się z ludzi o różnych profesjach, są wśród niej drukarze,
pracownicy wyższych uczelni, kierowcy, lekarze, sekretarki. Wszystkich łączy
jedno - działalność konspiracyjna. Tę Jacek Hugo-Bader wiąże z życiem rodzinnym
– portretuje mężów, żony, dzieci, bo przecież konsekwencje działań ponosili nie
tylko konspiratorzy, ale też ich najbliżsi. W ten sposób powstaje obraz
pozbawiony mitologizacji, są za to autentyczni ludzie – pełni euforii i dumy,
ale też przepełnieni obawami i dotknięci pokoleniowym tragizmem.
Szczególnie
ważna dla autora jest ostatnia część książki. Sprawiedliwość dziejowa wymaga,
aby ci, którzy walczyli w imię wolności ojczyzny, zostali nagrodzeni, a ci
którzy byli oprawcami, napiętnowani i usunięci w cień historii. Sprawiedliwość
jest jednak ślepa i nie kieruje się żadną logiką. Po latach, gdy przygasł już
ogień walki i nastąpiły czasy żmudnej budowy demokracji, okazało się, że wielu
bohaterom Skuchy się nie powiodło. Jedni poszukiwali szczęścia i płonnych
nadziei w polityce, inni próbowali, najczęściej bez sukcesów, odnaleźć się w bezwzględnym
świecie biznesu, jeszcze inni sfrustrowani rzeczywistością znienawidzili nową
Polskę i popadli w apatię. Skończyły się dawne przyjaźnie. Schorowani, dotknięci
ubóstwem, zapomniani przez historię – dawni bohaterowie Solidarności. Walczyli
w podziemiu i na końcu i tak musieli do niego wrócić, ale już z innych powodów.
Choć zwyciężyli, ponieśli porażkę. Udało się tylko nielicznym. Ale i u nich nie
czuje się smaku zwycięstwa, bo idąc drogą polityki, narazili się na gniew i nienawiść
innych, często przyjaciół z czasów Solidarności. Najdobitniej dawnych
opozycjonistów zilustrował Maciej Zalewski, który stwierdził:
„To jest środowisko, w którym mnóstwo wartościowych ludzi
oddało najpiękniejsze lata życia dla wielkiej sprawy, a teraz się okazuje, że
na czele byli, kurwa, transseksualistka, współpracownik bezpieki i złodziej”.
Skucha
jest książką bardzo potrzebną. Pokazuje bohaterów Solidarności jako zwykłych ludzi,
którzy trapieni codziennością, podjęli się walki o naszą wolność. Jest też książką
ważną, bo przypomina zapomnianych bohaterów i piętnuje niesprawiedliwość
dziejową. Jest też książką trudną, ale nie dla nas – czytelników. Jest trudną
dla jej bohaterów, bo musieli jeszcze raz zmierzyć się z przeszłością i
skonfrontować z teraźniejszością.
Część druga trylogii – „Audyt”

Audytu Jacka Hugo-Badera nie czyta się
jednak łatwo. Wielość i różnorodność zaprezentowanych przez pisarza bohaterów oraz
ich losów powoduje, że książka jest nieco chaotyczna i niespójna, a dobór
niektórych postaci czasami nietrafiony. Autor obok romantycznych kryminalistów,
szukających miłości spoza więziennych krat, drobnych przestępców, niedoszłych rewolucjonistów
z psychiatryka, nieporadnych życiowo „popegerowców”, bezdomnych grajków i
żebraków, zapijaczonych i naćpanych typków, opisuje również pierwsze polskie
dzieci zapłodnione drogą in-vitro oraz trudne wybory niedoszłych rodziców,
decydujących się pod wpływem badań prenatalnych na zabieg aborcji. W ten sposób
powstaje obraz nieco dziwny. Oto nieco „groteskowy świat meneli” przeplata się
z tragedią ludzi podejmujących nieodwracalne moralnie decyzje. A może
Hugo-Baderowi właśnie też i o to chodzi… Chce pokazać, że pijaczyna z ul.
Brzeskiej jest tak samo ważny, jak każdy inny człowiek.
Niektóre
postaci ukazane w książce przez autora są według mnie również zanadto epizodyczne
i na tyle marginalne, że umykają uwadze czytelnika lub zacierają się w jego
pamięci po przebrnięciu kilku kartek. Po przeczytaniu książki, a przyznać
trzeba, że nie czyta się jej na raz, ta pozorna chaotyczność i przypadkowość ma
jednak jakiś sens. Oprócz tego, że Hugo-Bader kontynuuje i uzupełnia historie
kiedyś spotkanych ludzi, to każdy przedstawiony przez niego człowiek, czy to
„żelazny Heniek”, czy to „Stefan od grypsery”, czy to „Magda z In-vitro”,
pozostaje gdzieś na uboczu, na marginesie, wprawdzie jest obok nas, ale tak,
jakby go nie było.
Audyt Jacka Hugo-Badera na pewno wygrywa
stylem języka i narracją. Autor ze znaną sobie lekkością operuje słowem i
oddaje głos bohaterom swoich reportaży. Nie usuwa się jednak na bok. Czujemy
jego obecność, ale nie jest natrętem wchodzącym bez pardonu w świat
przedstawianych historii. Jeśli już to robi, to dyskretnie i tylko z potrzeby
chwili.
Audyt warto przeczytać z kilu powodów…
Przede wszystkim dla bohaterów tej książki - Stefanów, Magd, Heńków, Kamil… Dla
prześledzenia prawie trzydziestu lat wolnej Polski… i oblicza tej naszej
„Atlantydy”. I wreszcie dla samego
Hugo-Badera, który Audytem powraca na
salony najlepszych polskich reportażystów. Warto go przeczytać po prostu
dlatego, ze jest dobrą książką.
Tomasz Duda
0 komentarze:
Publikowanie komentarza