Kiedy słyszę, że jakiś film został nominowany do złotej
Palmy w Cannes, myślę sobie: „To musi być trudny film”. Żeby nie powiedzieć…
dziwny. Tego, co nazywa się „ambitnym kinem”, nie da się obejrzeć ot tak, tu
potrzeba maksimum koncentracji, bowiem filmy te często są niełatwe w odbiorze.
Taki też jest według mnie francuski film „Happy end” w reżyserii Michaela
Haneke. Jego twórczość miałam okazję poznać przy okazji „Miłości”, pięknego
filmu o codzienności starszego małżeństwa, która przy „Happy end” jest niewinną
igraszką.
Początkowo towarzyszy mi konsternacja – przez dobre
pierwsze dziesięć minut nie potrafię sobie wyobrazić, o co w tym filmie może
chodzić. Pierwsze chwile bowiem to nagrywane telefonem scenki podczas
wykonywania codziennych czynności, okraszane przedziwnymi komentarzami, a potem
jeszcze dziwniejsza próba otrucia Bogu ducha winnego chomika. Przez moment
zastanawiam się, czy aby cały film nie będzie utrzymany w klimacie nagrywania
telefonem, jak w „Paranormal activity”, ale na szczęście stanowiło to tylko
wstęp do całości. Jak się okazuje, niezwykle istotny w kontekście tego, co
wydarza się później.
W firmie budowlanej osuwa się ziemia, doprowadzając do potężnej
kraksy. Jak się okazuje później, firma ta należy do rodziny Laurentów, bogatej
mieszczańskiej rodziny mieszkającej z Calais. W tym momencie rusza prawdziwa
lawina nieszczęść – z pewnością nie gwałtownych i drastycznych, ale odkrywanych
stopniowo, bez wątpienia pogrążających bohaterów jako rodzinę.
Z rodziną Laurentów spotykamy się przy stole. Ot, zwyczajna
rodzinka spożywająca posiłek. Jeśli się jednak dobrze przypatrzeć, zyskujemy
zarys tego, kto jaką funkcję pełni nie tylko w filmie, ale i w rodzinie. Senior
rodu (znany mi już Jean-Louis Trintignant) jest schorowanym człowiekiem, który
marzy jedynie o śmierci i dąży do niej za wszelką cenę. Jego córka, Anne ( w
tej roli świetna trzeba przyznać Isabelle Huppert), to dyktator w spódnicy –
widać, że ma decydujące słowo w rodzinie. Chłód bije od niej na kilometr, choć
nie sposób jej oddać, że próbuje trzymać rodzinę w ryzach. Jej syn, Pierre,
topi smutki w alkoholu i sprawia wrażenie porywczego nieudacznika, który nie
może wyjść spod skrzydeł mamusi. Brat Anne, Thomas (Mathieu Kasovitz) układa
sobie życie z kobietą, która właśnie urodziła mu dziecko, ale nie przeszkadza
mu to, by wikłać się w przedziwny romans z „artystką”, czego owocem są szokujące
i niesmaczne rozmowy prowadzone przez Internet, których niestety musimy być
świadkami. Jakby tego było mało, do tej przedziwnej mieszanki dołącza
dwunastoletnia Eve, która – choć najmłodsza – wydaje się jeszcze bardziej
pokręcona niż reszta rodziny. Nie da się ukryć, że jej wyznania przed dziadkiem
osłupiają. Okazuje się, że w tym niewinnym ciele drzemią wcale nie takie
niewinne myśli i poglądy. Możecie się śmiać, ale mnie ta dziewczynka przerażała
– sprawiała wrażenie demonicznej, zdolnej do przedziwnych czynów.
Jak już wspomniałam, „Happy end” to niełatwy w odbiorze
film. To, co czyni go wyjątkowym, to z pewnością wyważone dialogi. Bohaterowie
nie gadają dla samego gadania. Mówią tyle, ile to konieczne, byśmy zrozumieli
problematykę. Często mamy do czynienia z kadrami, w których nie pada ani jedno
słowo, lecz koncentrujemy się na tym, co się wydarzy. Niekiedy to oczekiwanie
bywa przesycone niepokojem: po co dziadek wchodzi do garażu? Co mu się tam
przydarzy? O czym Pierre rozmawia ze swoim pracownikiem pod blokiem (tego oczywiście
nie wiemy, bowiem „zostajemy” na ulicy, stamtąd obserwując rozmawiających
młodzieńców)? Jaki będzie finał tej rozmowy? Ta wszechobecna cisza i kadry
pozbawione dialogów mogą Wam się wydawać nudne i niepotrzebne, i może
faktycznie podczas oglądania ma się ochotę przewijać te sceny na podglądzie, jednak
gdy się zastanowić, jest w nich urok i to one czynią film tak wyjątkowo
oryginalnym.
![]() |
Żródło |
Nie sposób nie zauważyć, na co Haneke zwraca szczególną uwagę w
swoim dziele. Po pierwsze: zgubny wpływ Internetu na ludzkie życie, ludzkie
zachowanie, ludzką psychikę. Po drugie: fala imigrantów zalewających Francję. Imigrantami
uczynił służbę, imigranci odgrywają też ważną rolę w finałowej scenie, w której
to obserwujemy całkowity upadek Laurentów jako rodziny. Ich relacja – a raczej
jej kompletny brak – zostaje wreszcie ujawniony. Nic już nie może uratować
pozorów, którymi ta rodzina się karmi, nic też nie może uratować jej dobrego
imienia.
![]() |
Źródło |
Nie będę udawać, że jestem fanką ambitnych, prestiżowych
filmów. O wiele łatwiej jest obejrzeć ogłupiającą komedię albo lekki romans,
bowiem one nie wymagają zbyt wiele ode mnie jako widza, jednak przyznaję, że „Happy
end”, mimo całej swojej „trudności” okazał się bardzo wciągający i wartościowy.
Niektóre wnioski płynące z tego filmu są tak oczywiste i widoczne, że nie
sposób ich nie dostrzec. No cóż, Haneke pokazuje to, co wiemy już od dawna:
współczesny świat, relacje międzyludzkie chylą się ku upadkowi. I nie
liczyłabym tu na jakąkolwiek poprawę czy happy end.
Ocena: 7/10
Za możliwość obejrzenia dziękuję Gutek Film
Izabela Jurkiewicz
0 komentarze:
Publikowanie komentarza