Sięgając po film „Kochanek idealny”
Drake’a Doremusa zupełnie nie wiedziałam, czego się spodziewać. Nie przepadam
za science-fiction i wszystkim, co wiąże się z tym gatunkiem: nowoczesnymi
technologiami i terminologią przyprawiającą o zawrót głowy, gdyż najzwyczajniej
w świecie filmy tego typu są zbyt „ciężkie” w odbiorze. Film Doremusa został
skwalifikowany jako miłosny dramat futurystyczny, z czym nigdy dotąd się nie spotkałam.
Wiedziona ciekawością zaryzykowałam i, o dziwo, spędziłam całkiem przyjemne 100
minut w towarzystwie bohaterów.
Tytułowa Zoe (Lea Seydoux) i Cole (w tej
roli świetny jak zawsze Ewan McGregor) pracują nad stworzeniem syntetycznych
replikantów, czyli - mówiąc najprościej – robotów w ludzkim ciele, które to
zastąpią człowieka właściwie we wszystkich aspektach życia. Tak oto powstaje
Ash ( w tej roli jakże boski Theo James! - żałuję, że jego rola ograniczyła się do wypowiedzenia zaledwie kliku kwestii...), bardzo inteligentny replikant, co daje początek całej historii. Jak
nietrudno się domyśleć, Zoe i Cole połączy uczucie, jednak to właściwie
wszystko, co można na tym etapie zdradzić, nie odbierając przyjemności
oglądania i odkrywania zaskakującej prawdy o bohaterach. Jedyne, co mogę
zdradzić, to fakt, że będą oni musieli odpowiedzieć sobie na pytanie: czy
przyszłość ludzkości można oddać w ręce robotów? Czy replikant może zastąpić
prawdziwego człowieka i… czy da się go kochać?
Film w reżyserii Doremusa ma swój
specyficzny klimat. Dominuje w nim szarość, jakkolwiek to brzmi, a także swego rodzaju
smutek. W tym futurystycznym świecie ludzie znajdują swoją drugą połówkę,
poddają się testom mającym na celu sprawdzić wzajemne „dopasowanie”, a nawet
zażywają tabletki, dzięki którym odczuwają zakochanie, jednak jest w tym pewien
dramatyzm. Szczęście, jakiego doświadczają, jest pozorne, chwilowe. Dlatego film,
choć ciekawy i dobrze przemyślany, jest smutny mimo całej miłosnej otoczki i
szczerości uczuć, jakimi obdarzają się bohaterowie. Momentami miałam wrażenie,
że akcja porusza się w nieco zbyt powolnym tempie, lecz jak już wspomniałam
wcześniej – w takim „spokojnym” klimacie utrzymany jest cały film, żeby nie rzec: melancholijnym.
Określenie „dramat” pasuje tu idealnie,
czego niestety nie można powiedzieć o tytule, który w oryginale brzmi po prostu
„Zoe”. Polskie tłumaczenie wydaje mi się nieco mylne, biorąc pod uwagę fakt, że
„kochanek” kojarzy się raczej z cielesnością, tymczasem bohaterowie poszukują
prawdziwego uczucia. Szkoda, że nie pozostawiono tytułu oryginalnego. "Zoe" mówi o tym filmie dużo więcej niż "Kochanek idealny"...
Dodatkowym smaczkiem za to może być udział
w produkcji Christiny Aguilery, która wciela się w rolę… prostytutki. Dzięki
charakteryzacji jest co prawda nie do poznania, ale nie zmienia to faktu, że
jej obecność zdecydowania uatrakcyjnia film.
„Kochanek idealny” to film
futurystyczny, którego akcja dzieje się w przyszłości zdominowanej przez
innowacyjną technologię. Tych, którzy tak jak ja nie przepadają za science-fiction
uspokajam i zachęcam: przedstawiony świat wolny jest od wojen czy dziwacznych konfliktów
i gdyby nie obecność robotów – replikantów, można zapomnieć, że ogląda się film
w stylu futurystycznym. To ciekawa, bardzo poruszająca historia miłosna dwojga
darzących się uczuciem bohaterów, którzy dążą do jednego – do bycia
szczęśliwym. Zupełnie jak w prawdziwym życiu.
Ocena: 7/10
Za możliwość obejrzenia dziękuję Monolith Films
Izabela Jurkiewicz
0 komentarze:
Publikowanie komentarza