
Nie uszedł też mojej uwadze fakt jakoby "Małe ogniska"
zostały okrzyknięte jedną z najlepszych powieści roku w USA. „Dowcipna,
mądra i wrażliwa. Po prostu cudowna” - jak twierdzi Paula Hawkins. A ja
się pod tym podpisuję. Choć zazwyczaj podchodzę do tego typu informacji
z dystansem, zwłaszcza że nasze gusta czytelnicze potrafią być bardzo
różne. Ciekaw jestem jednak książek, które wzbudzają powszechne uznanie.
Tym sposobem ta niezwykła powieść trafiła przed moje oblicze.
Nie
jest to jednak powieść, którą można się zachłysnąć. Ja wolałam opcję
delektowania się nią, czyli inaczej mówiąc zmysłowego i subtelnego
mijania zdania po zdaniu. Nie chciałam, by
cokolwiek mi z niej umknęło, choć pewnie jeszcze wrócę do książki z
nadzieją, że odnajdę kolejne w niej namiętności. I znów zauroczę
się stylem, klasą, jej bohaterami i swobodą, z jaką udało się autorce przenieść mnie w jej literacki świat.
Cóż zatem takiego znajdziecie na tych kilkuset stronach powieści, którą według Jodi Picoult czyta się jednym tchem?
Opowieść
dla wielu czytelników może na wstępie wydawać się banalna. Kolejna
historia rodzinna, kolejne dylematy i konflikty międzypokoleniowe.
Zwykłe życie zwykłych ludzi. Ich codzienność, nierzadko skomplikowane
relacje, wzloty i upadki, dylematy i marzenia. Któż z nas nie
doświadczył takich stanów i emocji. Ale zapewne nie każde z nich były opieczętowane taką gamą uczuć jak w tej historii. W pozornie banalnej opowieści, w której aż wrze od emocji.

Któż zatem taki jest bohaterem tej opowieści?
Na pierwszy plan wysuwają się dwie zupełnie odmienne od siebie kobiety:
Mia
Warren - samotna matka i artystka. Kobieta pełna tajemnic i
niepohamowanej pasji, która razem z piętnastoletnią córką Pearl przybywa
do miasteczka Shake Heights,
by tu zamieszkać i zapuścić korzenie, znaleźć swój dom i miejsce na ziemi. W mieście, które same w sobie jest bohaterem tej książki, i
którego mieszkańcy dążą do perfekcji.
„[…] Pierwsze miasto koncepcyjne, wyjątkowo postępowe, wprost wymarzone miejsce dla młodych idealistów”.
Tymczasem Mia…
„Mia łapała dorywcze parce na część etatu, by zarobić tyle, ile potrzebowały na utrzymanie. Pearl jak daleko sięgała pamięcią, rozumiała tę hierarchię: prawdziwą pracą jej matki jest sztuka, a wszystko to, z czego opłacają rachunki, istnieje tylko po to, żeby umożliwić tworzenie jej sztuki”.
Jest też Elena Richardson – to uosobienie ładu i
porządku, społecznych norm i zasad powszechnie panujących. Matka czwórki
nastolatków, dziennikarka i kobieta pełna ideałów, perfekcyjna pani
domu.
„Miała wrażenie, jakby nie wchodziła do domu, ale do idei domu, do swego rodzaju archetypu, który ktoś urzeczywistnił tuż przed nią”.

To właśnie
za sprawą nowych lokatorek świat rodziny Richardsonów i jej gospodyni
zaczyna się burzyć niczym domek z kart. Są niczym dwie małe iskierki
skłonne rozniecić żar nie tylko w sercach ludzi.
Ci, którzy
sięgną po książkę, szybko zorientują się w potędze rodzicielstwa, jaka
przebija się z treści, o mocy matczynej miłości, która nie zawsze jest
łatwa i przyjemna. Nie bez porażek i błędów. Dziecięcych marzeniach i
pułapkach na nich czyhających.
„Narodziny Izzy nauczyły jej matkę, że nawet jeśli życie toczy się własnym bezpiecznym torem, może nagle, beż ostrzeżenia, wpaść w spektakularny poślizg i zboczyć z kursu”.
To, co toczy się między bohaterami tej
powieści, ma też i drugie dno. Może być niczym nieskrępowanym lustrzanym
odbiciem nas samych albo też lekiem na nasze bolączki, refleksją,
morałem lub słodkim wspomnieniem.
Książka ma naprawdę wiele warstw,
które chyba każdy czytelnik odkryje bez problemu. I mimo że nie jest to
powieść, która zaabsorbowała mnie od samego początku, i nie zawsze
angażowała wszystkie moje zmysły, ani ta, od której trudno się oderwać
to jest paradoksalnie powieścią, która odbiła swój ślad na długo w mym
sercu i pamięci.
Małe ogniska wydają się do tego wszystkiego
historią zaplanowaną od początku do końca. Sam tytuł ma nawet więcej niż
symboliczne znaczenie. Po lekturze zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę
każdy z bohaterów to takie jedno "małe ognisko", które w sprzyjających
warunkach może rozniecić wielki ogień. Ale
„małe ogniska” to też zwykłe rzeczy jak: kanapka z cukrem, jedno
niewinne zdjęcie, używana bluzka i czerwony notes, które mogą rozpalić
nasze zmysły, marzenia. Małe — wielkie rzeczy –
spójrz ile ich wokół Ciebie. A ta książka jest jednym z nich – małym
ogniskiem. Co rozpali? Zależy już tylko od Ciebie, czytelniku drogi.
Gdybym mogła, obwarowałabym tą powieścią wszystkie kobiety, wszystkie matki i córki by mogły potem wykrzyczeć swoją miłość.
POLECAM!!!!
Za możliwość przeczytania książki Dziękuje Wydawnictwu Papierowy Księżyc
Ocena 10/10
Edyta Sztylc
Chciałbym bardzo, aby ta książka trafiła w moje ręce. 😊
OdpowiedzUsuńKsiążka warta każdej chwili. Naprawdę polecam.
UsuńI ja pierwszy raz słyszę o autorce - nie czytałam wcześniej żaden z jej książek. Ale po tą z recenzji chętnie bym sięgnęła :)
OdpowiedzUsuńJa mam zamiar przeczytać również i tę pierwszą.
UsuńNie mogę się doczekać chwili gdy ta książka wpadnie w moje ręce. Zapowiada się wybitna lektura. :D
OdpowiedzUsuńKsiążka, do której się wraca :)
OdpowiedzUsuńmam ją i ja - jest świetna!
OdpowiedzUsuńChciałabym przeczytać.
OdpowiedzUsuń