
Kurt Vonnegut stworzył bowiem powieść, powiedziałabym dość
nieokrzesaną, o nieszablonowej formie, chaotycznej konstrukcji, w którą
bądź co bądź, ubrał własne przemyślenia. Ta powieść to nic innego jak
„literacka inność” i ciekawostka.
Trudno mi też określić, o czym owa książka tak naprawdę jest. Brak w niej bowiem konkretnej fabuły. Mimo to spróbuję nakreślić jej wątek.
Można w niej m.in. z powodzeniem dopatrzeć się wielu aluzji skierowanych w stronę gatunku ludzkiego. Według autora (bohatera) ludzie to zaprogramowane maszyny, niewiele warte stworzenia, których na dodatek niewiele interesuje poza czubkiem własnego nosa.
Trudno mi też określić, o czym owa książka tak naprawdę jest. Brak w niej bowiem konkretnej fabuły. Mimo to spróbuję nakreślić jej wątek.
Można w niej m.in. z powodzeniem dopatrzeć się wielu aluzji skierowanych w stronę gatunku ludzkiego. Według autora (bohatera) ludzie to zaprogramowane maszyny, niewiele warte stworzenia, których na dodatek niewiele interesuje poza czubkiem własnego nosa.
„Tutaj mogli się wylegiwać i mamrotać jeden do drugiego jak dzień długi. Mogli żebrać. Mogli się upijać. Zasada była taka: mieli tu siedzieć i nie zawracać nikomu głowy, dopóki ktoś ich nie zamordował dla rozrywki albo nie zamarzli na śmierć w zimie”.
Są jednak wśród nich, jak uważa
jeden z bohaterów ludzie „prawdziwi”, którym niestety biada żyć w
społeczeństwie tak sztucznym i ułomnym. Wśród ludzi – marionetek żądnych
jedynie pieniędzy, cielesnych doznań, sławy. Ignorantów, kapitalistów,
przestępców, miernot społecznych i tych, dla których konsumpcjonizm
mógłby być religią. Niełatwo więc żyć w takowej społeczności zachowując
własną odrębność i zdrowe zmysły. Czytelnikowi zostaje przedstawiony (tak ja to odebrałam) obraz
nadgniłego świata i zepsutego człowieka – trochę prześmiewczo, trochę
na serio, dziwacznie.
A co jeśli myślimy, że życie już za nami i nic już nas nie
czeka, choć wciąż trwamy, nie wiedząc, dlaczego i po co. Jest to niejako
podważenie sensu gatunku ludzkiego i jego kondycji zarówno umysłowej, jak
i fizycznej.
„I nie mogłem powstrzymać się od myśli, że być może po to właśnie Bóg umieścił mnie na Ziemi: chciał się przekonać, ile człowiek może wytrzymać, zanim się rozsypie”
Są to słowa Kilgore Trouta,
jednego z bohaterów powieści. Pisarza utworów fantastyczno-naukowych,
który miał paradoksalnie blade pojęcie o nauce. Zwłaszcza że ta niezmiernie go nudziła. Autor przywołuje w treści kilka jego opowiadań, wraz
z historią ich publikacji, co niekiedy wydaje się dość żałosne.
Podobnie jak ulubione w „Śniadaniu mistrzów” stwierdzenie „wyglądało to tak”, po czym wstawia dość specyficzne rysunki. W tej części utworu można mieć wrażenie, że autor traktuje czytelnika jak idiotę.
Podobnie jak ulubione w „Śniadaniu mistrzów” stwierdzenie „wyglądało to tak”, po czym wstawia dość specyficzne rysunki. W tej części utworu można mieć wrażenie, że autor traktuje czytelnika jak idiotę.
Choć
gdyby tak spojrzeć na to z zupełniej innej strony? Ze sporym dystansem
do siebie samego i ludzkości. To czyż nie jesteśmy tzw. idiotami, skoro
sami niszczymy to, co daje nam żyć? Niby wiemy co dobre a co złe, ale
wciąż podążamy drogą pozornie łatwiejszą, na skróty, bez refleksji, i
odpowiedzi na jedne z ważniejszych pytań ludzkości.
„Śniadanie mistrzów” jest zdecydowanie powieścią, którą czytelnik albo na samym początku odrzuci w kąt i zapomni o jej istnieniu, albo wręcz przeciwnie - oczaruje go i pochłonie ją od deski do deski. Jest jeszcze trzecia opcja, zwłaszcza że to ciekawy materiał do zabawy słowem, sztuką, i literaturą. Rzadko spotykana gra słów, która może naprawdę zaintrygować i która skłoni czytelnika do podjęcia owego wyzwania na długie wieczory.

Nie jestem też pewna własnej oceny, bo to coś nowego w moim literackim świecie. Jedno co wiem, to fakt, że książka zakotwiczy w mojej pamięci na długo a wewnętrzna ciekawość nakazuje sięgnąć po kolejne powieści Kurta Voneguta.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka
Po raz pierwszy spotykam się z tą pozycją.
OdpowiedzUsuń