"Bezu-Bezu i spółka" Grzegorza Kasdepki
była niejako moim małym kaprysem. Rzadko bowiem sięgam po dziecięcą
literaturę. Zaczynam jednak nabierać przekonania, że to zasadniczy błąd w
mojej literackiej przygodzie. Kolejny raz nie tylko świetnie się bawię,
czytając książkę skierowaną do dzieci, ale i wykorzystuje ją w mojej
pracy. Okazują się świetnym materiałem inspirującym.
Nie
często się też zdarza, że autor książki jest jednocześnie jej bohaterem —
a tak jest w tym przypadku. Pan Grzegorz na powrót staje się małym
Grzesiem i wraz z kolegami z klasy daje nam szansę zetknąć się z jego
dziecięcą rzeczywistością. Serwuje nam historie o nauczycielach,
szkolnych przygodach, poważnych dyskusjach młodego człowieka, jego
dylematów i szalonej ciekawości. Niby nic szczególnego, gdyby nie
realność sytuacji ( którą
zrozumieją tylko dorośli), zabawne dialogi, komiczne sceny i ta
swoboda, szczęście dziecięce, beztroskę i niepohamowana radość.
Książka
napisana jest prostym i przyjaznym językiem, którą zrozumie każde
dziecko. Ma dużą czcionkę — co jest bardzo ważne w przypadku książek dla
dzieci. Dość charakterystyczna czcionka tytułów poszczególnych
rozdziałów, która bliska będzie dzieciom stawiającym pierwsze kroki w
pisaniu. Rozdziały są krótkie — co nie zniechęci nawet najbardziej
opornych czytelników. Nawet ilustracje stworzone są, tak by były
wymowne, ale nie przesadne. Pamiętam, jak sama niegdyś rysowałam
podobnie. Wszystko to sprawia, że książka jest tak lekkostrawna, iż
można, by ją kosztować każdego dnia. Czyta się ją niemal łapczywie i z
pełnym zaangażowaniem.

Tym właśnie jest ta książka. Szeregiem
zabawnych historii z dzieciństwa. Opowieści ze szkolnego podwórka, z
lekcyjnych wpadek i perypetii oraz przygód z udziałem przyjaciół. Kasdepke
zgromadził w niej dwadzieścia dwie niesamowite historie. Rewelacyjne,
fantastyczne, bajeczne, zabawne — to wciąż mało powiedziane. Naprawdę
nie przesadzam w epitetach. Nie pamiętam, kiedy tak bawiłam się,
czytając książkę dla dzieci, która notabene dedykuję dorosłym. Zbyt dużo
w niej własnych wspomnień, podobnych historii i sentymentu do lat 70/80.
Moją uwagę przykuła też wewnętrzna
część okładki. Stało się to jednak dopiero po jej lekturze, kiedy to
miałam nieopartą ochotę dopisać kilka własnych przygód z dzieciństwa. Ta
kartka w linie (niczym w zeszycie szkolnym) świetnie by się do tego
nadawała. Kto wie? Może właśnie ją zapełnię osobistym wspomnieniem ze
szkolnej ławki.
Zastanawiałam się też, jak zareagują
dzieci na tę niecodzienną treść. Pojawiają się bowiem w historiach, fakty
przynależne już też minionej epoce, znanej tylko nam dorosłym.
W tym też tkwi całe piękno tej książeczki — by czytać ją razem,
rozmawiać, opowiadać i wspominać. Wyjaśniać i tłumaczyć to, co nieznane
dając dziecku szansę na poznanie historii nie tylko bohaterów z kart
książki, ale własnych rodziców, wujków i cioć, a nawet dziadków.
"Bezu-Bezu i spółka" świetnie sprawdzi się zatem w lekturze familijnej, równie skutecznie bawiąc, co edukując. Naprawdę zachęcam do sięgnięcia po książkę i wspólnego z dzieckiem czytania.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Literatura
Ocena 10/10
Edyta Sztylc
0 komentarze:
Publikowanie komentarza