
Wszyscy bowiem są chyba zgodni co do tego, że
tylko ciekawe, frapujące, inspirujące książki mogą położyć fundament pod
rozwój czytelnictwa i sprawią, że uczeń, będąc kiedyś dorosłym, sięgnie
z przyjemnością po książkę. Oczywiście są wyjątki od reguły, ale nie o
tym tu i teraz.
Skoro zatem czytelnictwo w Polsce nadal kuleje to
być może, to co obecnie proponuje się w kanonie lektur szkolnych, nie
jest właściwym wyborem. Nie sprawdza się.
Owszem,
zauważyłam przez ostatnie lata tendencję do wprowadzania nowych lektur,
wciąż jednak nie jestem do nich przekonana w 100%. Dlaczego? Już wam
mówię.
Na co dzień stykam się z uczniami, rodzicami i samymi
nauczycielami. Wysłuchuje ich komentarzy i opinii. Nie zdziwi was fakt,
że te nie są zazwyczaj pochlebne w stosunku do książek, które muszą
wypożyczać i czytać. Westchnienia, lamenty, słowa krytyki, a nawet
rozpaczy często przebrzmiewają w głowach młodych ludzi i ich rodziców,
którzy bezradnie rozkładają ręce, nie wiedząc jak zmusić dziecko do
przeczytania lektury. Czasem chwytają się innych rozwiązań sięgając po audiobooki lub streszczenia. Ale czy o to chodzi w czytaniu?

Niezmiennie w naszym kanonie mają miejsce takie pozycje jak:
• Akademia Pana Kleksa – Jan Brzechwa
• Chłopcy z Placu Broni - Ferenc Molnar
• Katarynka - Bolesław Prus
• W pustyni i w puszczy, Potop – Henryk Sienkiewicz
• Ania z Zielonego Wzgórza - Lucy Maud Montgomery
• Wybrane bajki – Ignacy Krasicki
Oczywiście
lektury te trafiają do kanonu jakiegoś powodu. Nikt zresztą nie odbiera i m wartości i przesłania jakie mogą nieść, ale czy we współczesnej literaturze naprawdę brak
pozycji, które z powodzeniem mogłyby zaspokoić potrzebę edukacji
czytelniczej, sprawiając dzieciom jednocześnie frajdę z czytania. Nie sądzę. Wybór jest naprawdę duży, a do tego oferuje zakres tematyczny bliski współczesnym problemom dzieci i młodzieży.
Sama
osobiście do wielu lektur (głównie tych z liceum) musiałam dojrzeć. Ich
odbiór i interpretacja z perspektywy czasu okazała się kolosalna.
Niegdyś nudne i męczące, przyprawiające o ból głowy i będące inspiracją
do tysiąca wymówek, by tylko nie czytać, dziś stają się wręcz wymierną
wartością. Czy warto zatem katować nastolatków, książkami, których i tak
nie zrozumieją i nie docenią? A może dać im wolną rękę i pozwolić na odrobinę własnych poczynań czytelniczych.
Bez bicia przyznam się Wam też do moich szkolnych koszmarków, mając nadzieje, że i wy podzielicie swoimi. Oto moja czarna lista:

• Król Maciuś Pierwszy – Janusz Korczak
• Doktor Dolittle i jego zwierzęta – Hugh Lofting
• Nad Niemnem - Eliza Orzeszkowa
• Ludzie bezdomni -Stefan Żeromski
• Pieśń o Rolandzie
• Kordian - Juliusz Słowacki
Mało
ich nie było. Być może dlatego to nie szkoła ukształtowała moje gusta
czytelnicze i miłość do książki, a ludzie, których miałam szczęście
spotkać na swojej drodze.
Temat lektur to temat na bardzo długą dyskusję. Mam wiele przemyśleń w tym temacie, ale podzielę się jednym: nauczyciele nie umieją zarazić młodych czytelników miłością do książek, nie umieją ich zainteresować lekturami. Gdyby nauczyciele podchodzili do tych utworów inaczej, pozwolili na dowolną interpretację, a nie wymuszali interpretację pasującą do klucza odpowiedzi – byłoby o wiele ciekawiej. Poza tym myślę, że dzieci w klasach 1–4 nie powinny mieć narzuconych książek, które muszą przeczytać. Powinny czytać co chcą, prowadzić zeszyt lektur, które nauczyciel sprawdzałby co miesiąc. Dopiero później powinno się wprowadzać książki z kanonu literatury polskiej i światowej.
OdpowiedzUsuńCzytałam większość lektur. Tych, co nie przeczytałam, to...Wstydzę się przyznać. Miałam wspaniałe polonistki, które potrafiły zachęcać...
OdpowiedzUsuń