
To może nie jest Tolkien, ale śmiało Autorka może być nazwana polską, J.K. Rowling, ale taką lepszą wersją. Bardzo podoba mi się to, że czerpie inspiracje z mitologii słowiańskiej, z wierzeń naszych protoplastów, ludów, których kości spoczywają w naszej, polskiej ziemi, po której nasze stopy całe wieki później dumnie kroczą.
Grudzień to czas radosny, wszyscy oczekują pięknej zimy i białych Świąt. Do przychodni Lew-Med. Trafiają coraz to dziwniejsze przypadki, szwów całe mnóstwo i jakoś więcej zachorowań niż zwykle.
„Pierwszy w tym sezonie grypopodobny wirus, co oznaczało
dziesiątki dzieci z lekkim gilem i kaszlem oraz dwa razy tyle dorosłych
czołgających się ostatkiem sił do lekarza i błagających o szybką śmierć”
Doktor Oda Kręciszewska odkrywa
również krążące po miasteczku ulotki zachęcające do rezygnacji ze szczepień, co
bardzo ją wzburza. Zbliża się tez czas zimowego przesilenia, Boże Narodzenie,
którego nie obchodzi i czas proroczych snów, które wciąż nurtują Odę. Płanetnik
Roch nakłania ją do dziwnych rytuałów, nie bardzo wiedząc, po co niesie na
cmentarz żywy ogień. Tam, w ciemnej krypcie spotyka poważnie rannego, ale wciąż
groźnego demona, powołanie lekarskie zwycięża i Oda leczy Ossę. Bazyl włóczy się po lesie w poszukiwaniu szebje, gra w gry komputerowe na konsoli i próbuje
swoich sił w piwowarstwie do spółki z Michałkiem Rudnickim. Jedyną przyjazną
duszą wydaje się Marzenka Drzemota, która
jest nowa w miasteczku i zdaje się, że doskonale rozumieć babskie dylematy i
chce pomóc Odzie odkryć uwalniającą moc tańca.
Z plusów wymienić należy wciągającą historię, dowcipne dialogi, wątek romansowy i obyczajowy, i światopoglądowy. Czerpanie z wierzeń ludów słowiańskich, lekkość w snuciu opowieści. Wiarygodność postaci. To niby nie ludzie, a pół demony, ale emocje nimi targają takie ludzkie.
„Otóż
nie, nie mam chorej tarczycy. Nie mam tez okresu, menopauzy ani innej huśtawki
hormonów, jak przyjęło się zakładać, ilekroć kobieta się o coś złości”
Z minusów to chyba tylko, że za szybko się skończyła ta
dwunastnica.
Niech nikt nie myśli sobie, że fantastyka to gatunek jest dla młodszych czytelników, gdyż „Oczy uroczne” to nie jest wcale przyjemna bajeczka dla dzieci, skądże znowu. Tu czort pospołu z psem i wiła z płanetnikiem, ale tu też i homen nadciąga wraz z zimowym przesileniem i Ossa potężna i nie wiadomo, po której stronie mocy zdeklarowana. Dantejskie sceny nad leśnym stawem i w przydrożnych rowach, i w starych kryptach na cmentarzu, a nawet i w szkole tańca, a także nie zapominajmy w przychodni zdrowia.
Niech nikt nie myśli sobie, że fantastyka to gatunek jest dla młodszych czytelników, gdyż „Oczy uroczne” to nie jest wcale przyjemna bajeczka dla dzieci, skądże znowu. Tu czort pospołu z psem i wiła z płanetnikiem, ale tu też i homen nadciąga wraz z zimowym przesileniem i Ossa potężna i nie wiadomo, po której stronie mocy zdeklarowana. Dantejskie sceny nad leśnym stawem i w przydrożnych rowach, i w starych kryptach na cmentarzu, a nawet i w szkole tańca, a także nie zapominajmy w przychodni zdrowia.
„Może i znalazłby się śmiałek gotów dyskutować z zapaleniem
płuc, ale na pewno nie z panią Gienią”
Odzie Kręciszewskiej nawet zapalenie płuc nie przeszkodzi nieść pomoc ludziom ani demonom cmentarnym, choć czasem trudno jedne od drugich rozróżnić.
Pochłaniam całe tomy brutalnych kryminałów
mrożących krew w żyłach thrillerów i jako odskocznia coś innego dobrze wpływa
na równowagę psychiczną. I Marta Kisiel to dla mnie zdecydowanie lepsza
alternatywa dla obyczajówek i romansów, w których słodkie słówka spijają sobie
z ust całkiem zwyczajni bohaterowie. Lubiłam powracać do tego zwariowanego
świata, do drewnianej chatki na polanie w lesie, gdzie mały czort z pieskiem w
posłaniu tuż obok kominka, a wiła poczęstuje herbatą.
Moje pierwsze spotkanie z prozą Kisiel, chociaż trzy inne jej
książki grzecznie stoją na półce i czekają na swoją kolej, bo choć lubię dawać
drugie życie moim książkom i to nie jest mój gatunek literacki, jakieś
wewnętrzne przeczucie kazało mi zostawić je na miejscu i dojrzeć do
przeczytania. Nie do końca jestem teraz pewna czy te przeczucia to nie
przypadkiem sprawka sił nieczystych, Bazylka może
albo śpiewu wiły-szaławiły. Chyba jednak będę musiała nadrobić zaległości.
„Sobotni
poranek bez naleśników z dżemem w jego [Bazyla] oczach uchodził za profanację
weekendu i wstęp do moralnego upadku ludzkości”
Alternatywny świat stworzony przez ałtorkę, sama o sobie tak pisze, więc nie śmiem pisać inaczej, jest cudownym miejscem schronienia i wytchnienia dla różnych dziwnych stworzeń, zwłaszcza ludzi.
Sposób opisywania rzeczywistości i zdarzeń, dowcipne porównania, plastyczność opisów, kwiecistość języka — epickie po płostu. Ałtorko zyskałaś fankę w osobie mojego skromnego czytelniczego jestestwa.
Ocena : 7,5 / 10
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuje Wydawnictwu Uroboros.
Magdalena SzL
Nie słyszałam o tej książce Pani Mary Kisiel. Będę ją miała na uwadze przy następnym wyjściu do księgarni bądź biblioteki.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
to kontynuacja opowiadania "Szaławiła", powtarzają się też bohaterowie poprzednich książek :)
OdpowiedzUsuńOgólnie niby można zacząć od "Oczu urocznych", ale dla mnie to troszkę na wyrost. Lepiej znać wcześniej opowiadanie "Szaławiła". A najlepiej zacząć w ogóle od "Dożywocia" i "Siły niższej"
OdpowiedzUsuńTo najlepsza opcja. Ja nadrobię w najbliższym wolnym czasie :)
OdpowiedzUsuń