„Morderca na plebanii, czyli
klasyczna powieść kryminalna o wdowie, zakonnicy i psie (z
kulinarnym podtekstem)”
We wsi Wielmoża
umiera staruszka. Karolina Morawiecka (główna bohaterka nazywa się
tak, jak autorka), wdowa po sześćdziesiątce przeczuwa, że ta
śmierć nie jest przypadkowa. Razem z zaprzyjaźnioną zakonnicą,
siostrą Tomaszą, rozpoczyna prywatne śledztwo. Po drodze wspólnie
odkryją jeszcze kilka innych tajemnic. Zapraszam do przeczytania
recenzji powieści detektywistycznej, obok której nie można przejść obojętnie: albo będziesz się przy niej męczyć, albo dobrze bawić.
„Morderca na
plebanii” to druga książka o wdowie, która jako detektyw-amator
rozwiązuje zagadkę kryminalną. Pierwszą jest wydane w 2018 roku
„Śledztwo od kuchni”. Ja zupełnie nieświadomie zaczęłam od
książki najnowszej. Mimo to, nie zauważyłam by w czymś to
przeszkadzało. Z tego co zrozumiałam, w każdej z tych książek
opisane jest osobne śledztwo i nie są one ze sobą bezpośrednio
powiązane.
Muszę przyznać od
razu, że w moim przypadku wybór tej książki nie był strzałem w
dziesiątkę. Do jej przeczytania zachęciła mnie sama okładka i
tytuł, nawiązujący to jednej z powieści Agathy Christie. Książka
Katarzyny Morawieckiej nie trafiła jednak w mój gust. Dlaczego? O
tym za chwilę.
Autorka stworzyła
bardzo wyrazistego głównego bohatera, a właściwie bohaterkę.
Wdowa po aptekarzu jest uparta, wścibska, bardzo pewna siebie,
pasjonuje się sztuką kulinarną. Przedstawiona jest w trochę
karykaturalny w moim odczuciu sposób, jako kobieta dość pokaźnych
kształtów, niewysoka, głupiutka, trochę pokraczna. Trzeba jednak
powiedzieć, że jest „jakaś”. Jako główna postać wydaje się
od początku do końca przemyślana. Autorka wpadła na pomysł, aby
przez serię o wdowie po aptekarzu przeplatały się też wątki
kulinarne. Widać, że świat kuchennych smaków i zapachów jest dla
Karoliny Morawieckiej (zarówno bohaterki, jak i autorki) bardzo
istotny. Mamy więc tutaj dużo takich kulinarnych
wtrąceń i przypisów. Do tego książka została napisana w
sposób humorystyczny, komediowy. Samo śledztwo nie było co prawda
wielce porywające ani zaskakujące, ale pojawiło się kilka zagadek
do rozwiązania. Było to zestawienie ze sobą kilku tajemniczych
spraw sprzed lat i próba szukania powiązań między nimi a zgonem
mieszkanki okolicznej wsi. Główne bohaterki próbują dociec, czy
ktoś był zamieszany w śmierć staruszki z Wielmoży. Próbują też
dowiedzieć się, czy jedna z czterech nagłych śmierci, która
nastąpiła w tamtych okolicach przed laty, nie była jednak
morderstwem. Mimo że widać inspirację twórczością Joanny
Chmielewskiej i Agaty Christie, autorka „Mordercy na plebanii”
stworzyła coś oryginalnego, coś swojego, a na pewno wyrazistego.
Nie podobał mi się
jednak styl, w jakim książka została napisana. Widać, że autorka
potrafi sprawnie posługiwać się ojczystą mową, ale robi to dla
mnie w sposób trochę przerysowany i drażniący. Ciężko mi się to czytało. Bardzo długie
zdania oraz dużo wtrąceń i
przypisów (wg mnie niepotrzebnych) sprawiało, że często gubiłam
nawet główną myśl. Muszę przyznać, że z tych powodów męczyłam się czytając tę książkę. Poza były tam liczne zdrobnienia i dowcipy,
które przeważnie mnie nie śmieszyły. Miało być
lekko i zabawnie, a wyszło według mnie trochę na siłę.
Drugą rzeczą jest
to, że miałam po prostu inne oczekiwania wobec też książki.
Liczyłam na coś w stylu Agathy Christie, czyli na coś z klasą,
coś bardziej ambitnego. To chyba przez nawiązanie tytułem do
jednej z powieści tej mistrzyni kryminałów. Konwencja książki
Karoliny Morawieckiej jest natomiast zupełnie inna i przypomina mi
raczej polski serial „Ranczo”. Z jakiego powodu? Przez
przywoływanie różnych polskich przywar i pokazywanie ich w sposób
żartobliwy. Nie wiem, czy było to zamierzone, ale ja tak to widzę. Główna
bohaterka ma cechy przysłowiowej „Grażyny” (choć nie tylko
ona), akcja powieści toczy się na wsi i na wiejskiej plebanii, w
tle przewijają się osobnicy którzy lubią zaglądać do butelki,
najważniejszą wartością jest to, co pomyślą i powiedzą
sąsiedzi oraz ksiądz. Nie czerpałam jednak przyjemności z
czytania tego i nie czułam, żeby mnie to specjalnie bawiło, wręcz
przeciwnie, tutaj mnie to irytowało i męczyło.
„Kiedy
doczesne szczątki pani Marty Dobrowolskiej odjechały w czarnym,
błyszczącym niczym kościółkowe buty wozie zakładu pogrzebowego
„Cantedeskia” ze Skały, a siostra Tomasza umówiła
telefonicznie z księdzem Szymonem termin mszy pogrzebowej na
poniedziałek szóstego listopada (pani Małgorzata, jako najbliższa
przyjaciółka, zaordynowała bowiem cmentarz w Skale, nie zaś w
przynależącym do wielmożańskiej parafii Zadrożu), Karolina
Morawiecka koniecznie chciała zaprosić je do siebie. Miała
przecież cały gar rosołu, nagotowanego dla Dobrowolskiej, który w
tej sytuacji musiałaby sama zjeść. I to co najmniej przez tydzień.
A taki dobry wyszedł, że grzechem byłoby nikogo nim nie
poczęstować”.
Podsumowanie
Doceniam pomysł na
tę książkę i jej wyrazistość. Na pewno nie można jej zarzucić,
że jest nijaka. Widać konkretny zamysł i konsekwencję. Nie
trafił do mnie za to styl pisania i dowcip pani Morawieckiej,
ale mam świadomość, że niektórym osobom może się to podobać. Biorąc
pod uwagę, że to jest jej druga książka o wdowie, która
rozwiązuje zagadkę kryminalną, wysuwam wniosek, że pierwsza
osiągnęła jakiś sukces. Z opisu na tylnej stronie okładki
wynika, że stała się nawet bestsellerem. Czytając różne
recenzje w internecie widzę natomiast, że opinie o obu książkach
są naprawdę bardzo skrajne. To tylko potwierdza moją tezę, na wyrazistość. Moim zdaniem obok „Mordercy na plebanii” nie
można przejść obojętnie: albo będziesz się przy tej książce
męczyć, albo dobrze bawić.
Ocena 4/10
Za możliwość przeczytania książki
dziękuję wydawnictwu Lira.
Kaja Dubiel
0 komentarze:
Publikowanie komentarza