
"Nie miała nawet pojęcia, czy kocie duchy istnieją. Ale ten był miękki i ciepły, mruczał jak kot, miał kocie humorki, więc chyba istniał, prawda?"
Kim jest Dora Wilk? Jest
Namiestniczką Thornu, a dodatkowo wiedźmą, policjantką, detektywem i główną
bohaterką większości książek poświęconych właśnie jej. Rudowłosa, piegowata, o
pełnej figurze kapłanek płodności. Pozwolę tu sobie na mały opis jej
przeszłości, gdyż, jak już wspomniałam, jest to kolejna odsłona jej przygód, a
nie wszyscy są zaznajomieni z poprzednimi. Zatem Dora urodziła się w
niemagicznej rodzinie (no tak jakby zerżnięte nieco z Hermiony?) i jako jedyna
uzyskała wiedzę w dziedzinie nadprzyrodzonej. Przeżyła na tyle dużo, żeby
wiedzieć, że spokój wcale nie jest dobry, bo wtedy zazwyczaj zło potrafi
pierdyknąć znienacka. Także i w „Dzikim dziecku miłości” sprawa ma się wcale
tak samo. A zaczęło się niewinnie, ktoś urządził sobie prywatne cmentarzysko na
obrzeżach miasta. Ponad to kolekcja grobów wcale nie wygląda na skończoną, a
morderca hasa w najlepsze. A ponieważ praca Dory wiąże się z niedogodnościami w
postaci różnych ran ciętych, kłutych, każdych innych, bo całą serię można by
wymieniać prawie w nieskończoność, to bohaterka z wielkim entuzjazmem pali się
do roboty. No ale ktoś w końcu musi…
![]() |
Ilustracja wykonana przez Magdalenę Babińską |
"Takie jej szczęście, że zamiast szykować się na powrót faceta, po jego długiej, trzymiesięcznej delegacji w piekle, nurzać ciało w pachnących kąpielach i nacierać wonnościami, ona tarza się w masowych grobach, a jej ciuchy przesiąkają smrodem starego i świeżego rozkładu."
Jak już wcześniej wspomniałam,
nie popieram takiej eksploatacji świata tworzonego przez autora. Wiąże się to
bezpośrednio z powtarzalnością, przewidywalnością, nudą i odgrzewaniem kotleta.
Koniec końców otrzymujemy coś w postaci kolejnego wymęczonego tomu przygód
Wędrowycza. To taka moja drobna dygresja. Ale w przypadku przygód Dory właśnie
takie mam wrażenie. Po pierwsze motywy wyraźnie zaczerpnięte z innych książek, tj. z Harrego Pottera. Co więcej chwilę przed serią o
rudej wiedźmie powstał podobny cykl „Szamanka od umarkalków” Martyny
Raduchowskiej. Przypadek? Może. A może po prostu się czepiam i szukam dziury w
całym. Według mnie jednak w książkach pani Anety brakuje czegoś świeżego.
"Ona z kolei miała nadzieję, że w żłobku przyjmą nielegalnie stworzoną wampirzycę, a nie ukarzą razem z jej stwórczynią."
Autorka skupia się w wielu
przypadkach na wątkach miłosnych. Były one obecne we wcześniejszych tomach.
Teraz jakby została wysłuchana krytyka i zmniejszono ilość miłości na cm2
stron. Postaci są podzielone na wyraźnie złe, bądź wyraźnie dobre. I oczywiście
wiadomo, kto zwycięży. Jest to trochę męczące, gdy ma się do czynienia z grupką
paladynów (wiecie, praworządni dobrzy, etc.). Książka jest napisana przy tym
bardzo lekkim i zabawnym językiem. Było to niewątpliwie atut, gdyż w innym
przypadku może być tak, że miałabym trudności z jej przeczytaniem. No i były
koty. Tak, jak są koty to jest fajnie.
Czy polecam „Dzikie dziecko
miłości”? Chyba skłaniałabym się do wstrzymania od odpowiedzi, wysoki sądzie.
Na pewno znajdą się fani Anety Jadowskiej, inaczej autorka nie wydałaby tylu
powieści, ale ja na pewno do nich nie należę. Dałam ostatnią szansę i chyba nie
została ona wykorzystana. A może po prostu mam takie, nie inne, oczekiwania. Tego
nie zmienię i pozostawię decyzję o przeczytaniu Wam.
Ocena 5/10
Miałam kiedyś czytać serię o Dorze, ale tak się rozrosła, że moje studenckie fundusze nie pozwalają mi na tę przyjemność. :P
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
zamknietawpozytywce.blogspot.com