Imperium
Achai ma się świetnia, a to za sprawą kolejnej książki Andrzeja Ziemiańskiego z
tego uniwersum. Trzeci tom cyklu o Virionie, pt. „Viron. Adept” już od
piętnastego maja na dobre umościł się w polskich księgarniach. I bardzo dobrze,
ponieważ był bardzo wyczekiwanym tytułem. Wcale się nie dziwię, ponieważ świat
wykreowany przez Ziemiańskiego zachwyca swoją dokładnością i spójnością
poszczególnych wątków. Szkoda, że nie wszyscy autorzy pamiętają o wszystkich
tematach, które poruszyli. Ale proszę, to jest Ziemiański (proszę o wybaczenie,
że zwracam się tak bezpośrednio!). Uwaga, tym razem recenzja zawiera spoilery
(no tylko troszkę, ale nie mówcie, że nie ostrzegałam!).
"W zapadłej ciszy bandyci patrzyli na jednego ze swoich w absolutnym niezrozumieniu."
Tom
trzeci oferuje nam kilka wątków. Mamy więc samego Viriona. Na ścieżkach
młodzieńca przeznaczenie stawia niejakiego Horecha, szermierza natchnionego.
Mężczyzna został wynajęty, by zamordować chłopaka, ale zamiast to uczynić,
zażądał wódki. Brzmi jak niezły problem alkoholowy, co? W ten oto sposób
drużyna Virona, w składzie: Anai, Kila oraz Niki, poszerzona o Horecha, wędruje
po ogarniętym wojną pograniczu. Młody chłopak jest jednak nieprzeciętny i coś w
jego zachowaniu skłania starszego mistrza szermierki do nauczania go tego, co
sam umie. Mamy również centralę wywiadowczą, której poświęcono osobny temat.
Niespodziewany awans doprowadza prokurator Taidę właśnie do Zamku, a ona próbuje
rozeznać się w tym, co się dookoła dzieje. Wykorzystuje przy tym swoją
niezwykłą umiejętność sprawiania wrażenie trzpiotki. Taka nasza broń kobieca,
o! Kolejnym wątkiem, jest wątek Luny. Czarownica, jak pamiętamy z poprzednich
tomów, upozorowała swoją śmierć. I chociaż wtedy udało jej się uniknąć łowców
niewolników, przeznaczenie znalazło drogę i tym razem, z połamanymi rękoma,
trafiła do niewoli. Ratuje ją stamtąd demoniczna żona Viriona. Demony też mają
tutaj swoje pięć minut.
W całej
tej ilości tematów, wątków, zawiłości nie brakuje, jak wcześniej wspominałam,
spójności. Wszystko jest zgrabne, płynne, bez zgrzytów. W tle toczy się wojna,
a przeznaczenie robi z bohaterami, co mu się żywnie podoba. Co zrobić? Taki już
los przeznaczenia, prawda? Po prostu musi wepchnąć swoje paluchy i pomerdać w
kisielu zdarzeń. Chciałabym nazwać Fatum z imienia i nazwiska (Andrzej
Ziemiański), ale sam autor w jednym z wywiadów przyznał się, że Virion sam
kazał się pisarzowi napisać, a jak można dyskutować z szermierzem natchnionym
(wszyscy, który czytali o Achai wiedzą, że Virion właśnie nim się stał).
Dobrze, dobrze, panie Andrzeju, jak bohater każe, tak „sługa” musi, a
czytelnikom w to graj. Pozostaje tylko grzecznie czekać na kolejne odsłony
przygód szermierza natchnionego.
"Przecież nie mieli niczego, czym dałoby się zwabić upiorzyce. One nie byłe łase ani złota, ani zaszczytów."

"Wyrafinowana tortura polegająca na uniemożliwieniu dostępu do ubikacji od samego rana była coraz cięższa do zniesienia."
Chciałabym
bardzo serdecznie polecić najnowszy tom Andrzeja Ziemiańskiego – „Virion. Adept”.
Przede wszystkim dlatego, że jest to kolejna, bardzo udana książka tego autora.
Po drugie jest to kolejna odsłona lubianego przez szerokie grono fanów świata
Achai, który już od wielu lat jest w czołówce tytułów polskiej fantastyki.
Korzystając z upałów, radzę więc zabrać dużo zimnego napoju, leżaczek i udać
się nad jeziorko. A tam w spokoju delektować się lekturą.
0 komentarze:
Publikowanie komentarza